Witold M. Orłowski: Czas na wstrząs?

Kolejki były zmorą okresu komunizmu. Ale miały też swoją dobrą stronę: stojąc w kolejce, człowiek mógł swobodnie rozmyślać i oceniać perspektywy gospodarki.

Publikacja: 30.03.2022 21:00

Witold M. Orłowski:  Czas na wstrząs?

Foto: AFP

Tak się składa, że w odstępie 19 lat zdarzyło mi się stać w dwóch długich kolejkach. Obie były przed bramami warszawskich zamków. Obie pojawiły się z powodu ważnych politycznych wydarzeń. W obu było pełno znajomych. Na tym podobieństwa się kończą.

Pierwsza kolejka ustawiła się w ciepły, niedzielny wieczór 8 czerwca 2003 roku przed bramą Zamku Ujazdowskiego. Kilka godzin wcześniej zakończyło się referendum w sprawie przystąpienia Polski do Unii Europejskiej. Blisko 60 proc. frekwencji, blisko 80 proc. głosów na „tak”. W zamku odbywało się nieco improwizowane spotkanie setek osób zaangażowanych w wypracowanie polskiej drogi do członkostwa. Było jakieś wino, a na pewno był radosny nastrój: trudny okres historii Polski kończył się, pojawiała się nadzieja na lepsze czasy.

Czy rzeczywiście przyszły lepsze czasy? Nie ma wątpliwości, że tak. W okresie członkostwa w Unii polski PKB podwoił się, stopa bezrobocia spadła z 20 do 3 proc., powstały nowe autostrady i lotniska, wartość eksportu wzrosła z 50 mld do 340 mld dol., a zamiast deficytu w naszym handlu z krajami Unii pojawiła się wysoka nadwyżka.

A mimo to znaczna część Polaków wcale nie była zadowolona. Dwukrotnie wybory wygrywała partia twierdząca, że „Polska jest w ruinie”, reformy rynkowe „spowodowały zniszczenia większe niż II wojna światowa”, a Unia za bardzo „wtrąca się w nasze sprawy”.

Rząd odmawiał respektowania wyroków europejskiego sądu, godząc się na zamrożenie ogromnych pieniędzy, które mogłyby płynąć do kraju z unijnego budżetu. Trybunał Konstytucyjny wydawał absurdalne wyroki, w praktyce otwierające drogę do formalnego polexitu. A niektórzy politycy prezentowali bzdurne wyliczenia, ile to Polska traci na członkostwie i okraszali to bełkotem o „brukselskiej okupacji”. Widać, w latach członkostwa wszystko przyszło nam zbyt łatwo. A łatwych sukcesów się nie docenia.

Ale w ostatnią sobotę stałem w innej kolejce, na Zamek Królewski, gdzie miał przemawiać prezydent Biden. Było zimno, więc rozgrzewając się kawą rozmyślałem o tym, co może się jeszcze zdarzyć i jak ciężkie czasy są przed nami.

A niestety może zdarzyć się wiele. Pomijając już mrożące krew w żyłach scenariusze militarne i polityczne, tocząca się tuż za naszą granicą wojna oznacza silne spowolnienie wzrostu PKB, w tym roku zapewne do 1–2 proc. Jeśli dojdzie do przerw w dostawach gazu i ropy do Europy, zamiast tego skromnego wzrostu możemy zobaczyć recesję. Do tego kilkunastoprocentową inflację i gwałtownie rosnący dług publiczny.

Ale rządzący wydają się tego nie zauważać. Po nieudolnie przygotowanym Polskim Ładzie mamy jego pośpiesznie łatanie, zwiększające o kolejne kilkanaście miliardów deficyt (rząd nie wie dokładnie, o ile). Trybunał w najlepsze wydaje polexitowe orzeczenia (nietrudno zgadnąć, że niekoniecznie z własnej inicjatywy). NBP zapewnia, że inflacja sama spadnie. A odpowiedzią na potężne zagrożenia są tylko kolejne dziurawe tarcze (teraz na tapecie jest „antyputinowska”) i kompletny chaos w polityce gospodarczej.

Przez ostatnie 18 lat wszystko przyszło nam za łatwo. Zapomnieliśmy, jak trudno było zbudować w Polsce nowoczesną gospodarkę rynkową i dołączyć do świata Zachodu. Zapomnieliśmy, że Unia to nie tylko pieniądze, ale i bezpieczeństwo. Może czas na wstrząs?

Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację