Narodowy Bank Polski w raporcie z lutego wskazuje, że sytuacja sektora spółdzielczych kas pozostaje trudna i wymaga intensyfikacji procesów naprawczych, choć system nie stwarza bezpośrednio ryzyka systemowego: jego skala to tylko 1 proc. aktywów sektora bankowego. Niby niewiele, ale do tej pory pory SKOK kosztowały Bankowy Fundusz Gwarancyjny (BFG) już 4 mld zł.
Warto tę kwotę zestawić ze składkami, jakie poszczególne instytucje płacą na BFG. W 2014 r. banki wpłaciły do funduszu 1,2 mld zł, SKOK – zaledwie 16 mln zł, a Kasa Krajowa – 34 mln zł.
Wygląda na to, że banki, dobrze regulowane i transparentne, nie tylko przez lata płaciły składkę na BFG, z którego teraz ratowane są kasy, ale kiedy te zostały też objęte ochroną, ponoszą główny ciężar ochrony ich klientów. Wysokość składki jest nieproporcjonalna do ryzyka upadłości banków i kas.
Sęk w tym, że kasy zostały objęte inspekcją Komisji Nadzoru Finansowego dopiero jesienią 2012 r., a ich depozyty zaczęły być chronione przez Bankowy Fundusz Gwarancyjny na takich samych zasadach jak banki (chronione są depozyty do kwoty 100 tys. euro) – wcześniej funkcjonował w nich nadzór koleżeński.
Dla banków problemy SKOK pojawiają się w złym momencie. Sektor w ubiegłym roku został już obciążony kosztem 2 mld zł gwarantowania depozytów upadłego spółdzielczego SK Banku w Wołominie, co w połączeniu z sytuacją kas spółdzielczych przyczyniło się do wzrostu składek na BFG. Dodatkowo banki od lutego tego roku płacą nowy podatek od aktywów, który w tym roku uszczupli zysk sektora o 20–30 proc. Ale najgorsze może dopiero nadejść, jeśli politycy narzucą bankom ustawowe przewalutowanie kredytów hipotecznych, co może je kosztować nawet 60 mld zł.