Na szczęście rok 2020 dobiegł końca. Na jego początku wielu się zastanawiało, co i jak w dobie niskich stóp procentowych i trzymającej się w ryzach inflacji może zakończyć tę trwającą już dekadę globalną prosperity, jedną z najdłuższych w historii. I stało się. Czarny łabędź wyfrunął z dalekich Chin, aby zatoczyć krąg nad światem. Zaraził pandemią globalną gospodarkę, powodując najgłębszą od dziesiątek lat recesję. Dokonał spustoszenia, jeśli chodzi o tzw. starą, tradycyjną gospodarkę, wywołując kolejną falę cyfrowej rewolucji.
Przed nami ważny 2021 rok. Rok odbudowy i kontynuacji postępującej cyfryzacji. Czarne łabędzie jeszcze nigdy nie pojawiały się rok po roku, więc jest nadzieja, że czeka nas mocne odbicie w gospodarce, globalnej i krajowej. W USA, w Unii Europejskiej pojawią się nowe, bezprecedensowe tarcze rządowe, które wpompują w gospodarki setki miliardów dolarów i euro. Wygląda to wręcz na rywalizację, kto da więcej, a przy okazji, kto mocniej osłabi walutę, zwiększając konkurencyjność swojego eksportu (na razie USA są górą, dolar słabnie).
Wciąż powinna nam towarzyszyć ultraluźna polityka banków centralnych, dalej skupujących aktywa (obligacje) i utrzymujących skrajnie niskie stopy procentowe. Koszt pieniądza, a więc i kredytów nie wzrośnie znacząco, chyba że hydra inflacji podniesie za wysoko głowę, wspieraną drożejącymi surowcami.
Trudne czasy czekają banki i to na całym świecie. Muszą się zmierzyć z wysoką falą restrukturyzacji oraz z konkurencją fintechów. Coraz to nowe technologie w finansach, bardziej efektywne i tańsze, podgryzają pozycje dużych instytucji. Koncerny paliwowe i energetyczne czeka z kolei rok inwestycji, które przeobrażą je, a przynajmniej zdywersyfikują ich działalność w obszarze zielonej energii.
Beneficjentami, podobnie jak w 2020 roku, będą firmy technologiczne. Niekoniecznie oznacza to ich dalszą, szaloną hossę na giełdach. Napompowane wyceny rynkowe globalnych gigantów internetowych wydają się wręcz abstrakcyjne i często przekraczają budżety wielu państw na świecie.