Warszawska giełda w ostatnim czasie coraz bardziej przypomina "sklep z firmami" dla inwestorów strategicznych. Od początku roku z parkietu przy Książęcej zeszło 18 spółek, a pojawiło się zaledwie dziewięć, nie licząc tych, które przeniosły się na główny rynek z NewConnect.
Słabość polskiego rynku kapitałowego sprawia, że wyceny firm są niskie – inwestorom strategicznym opłaca się je przejmować, a same spółki nie bardzo chcą iść po kapitał na giełdę, bo mogą pozyskać mniej pieniędzy niż podczas hossy.
Ale duże poruszenie panuje również na rynku niepublicznym: przez trzy kwartały tego roku zawarto aż 98 transakcji o wartości 4 mld euro. W analogicznym okresie ubiegłego roku było to więcej – 111 transakcji za niecałe 7 mld euro, ale ten rok może się okazać rekordowy, bo do wspomnianej wartości trzeba dodać ponad 3 mld dol., które fundusze Cinven, Permira i Mid Europa wydały na serwisy Allegro i Ceneo. I tu właśnie dochodzimy do drugiej strony medalu. Dzięki tej transakcji Polska, rynek za mały dla największych funduszy private equity, znalazła się na czołówkach gazet.
Aktywność inwestorów prywatnych pokazuje, że nie jesteśmy już krajem start-upów i mikrofirm, ale dorobiliśmy się wreszcie przedsiębiorstw, którymi zainteresowani są inwestorzy z całego świata, poszukujący ponadprzeciętnych stóp zwrotu (fundusze private equity wchodzą w inwestycję kiedy mogą na niej zarobić kilku- a nawet kilkunastokrotność zainwestowanego kapitału). W ćwierć wieku zaczęliśmy nadrabiać to, na co Zachód miał lat pięćdziesiąt, z perspektywy Polski – straconych. Sam nie wiem, na którą stronę medalu patrzeć. Chyba wolałbym, żeby więcej takich firm jak Allegro było notowanych na warszawskiej giełdzie. Nie wierzę w to, że kapitał nie ma narodowości.