Ani nie zaszkodziło nam niedawne jeszcze pozostawanie w ruinach, ani nie pomogło obserwowane ostatnio powstanie z kolan. W swoich decyzjach FTSE Russell opiera się przede wszystkim na ocenach jakości kształtowanego latami systemu prawnego i sprawności instytucji rynkowych. Znaleźć się w grupie 25 rynków rozwiniętych, obok USA, Japonii i Niemiec (a bez naszych regionalnych rywali, uznawanych wciąż za „zaawansowane wschodzące rynki"), to najlepszy dowód ogromnego postępu, jaki dokonał się u nas w ciągu minionego ćwierćwiecza.
Droga Polski do światowej elity gospodarczej była długa i trudna, a pod wieloma względami nadal jeszcze do niej nie należymy. Do OECD dostaliśmy się w roku 1996, do Unii Europejskiej w 2004. Rating inwestycyjny na poziomie „A" uzyskaliśmy po raz pierwszy w roku 2003. Dość szybko za kraj wysoko rozwinięty zostaliśmy uznani przez ONZ (na podstawie indeksu Human Development Index), ale operujący wskaźnikami PKB na głowę mieszkańca Bank Światowy zaliczył nas do krajów o wysokim dochodzie dopiero w roku 2009. Używający nieco innej metody pomiaru PKB Międzynarodowy Fundusz Walutowy ciągle jeszcze nie zakwalifikował nas do grona gospodarek wysoko rozwiniętych, choć jesteśmy już o krok od awansu. I chyba tylko w samej Polsce utrzymuje się silne przekonanie o tym, że kraj jest rozpaczliwie ubogi, a liczba osób przekonanych o tym, że reformy w Polsce po 1989 r. nie udały się, jest dwa–trzy razy większa od tych, które uważają, że odnieśliśmy sukces.
Z zakwalifikowaniem do grupy rynków rozwiniętych sprawa jest jednak nieco bardziej skomplikowana. W powszechnej opinii kraje i rynki rozwinięte charakteryzują się dużym bezpieczeństwem inwestowania, ale za to oferują stosunkowo niski zwrot z inwestycji. Z kolei rynki wschodzące są synonimem gospodarek, w których trzeba uważać na liczne niebezpieczeństwa – ale które jednocześnie pozwalają na osiągnięcie znacznie wyższych zysków. Dotychczasowy sukces Polski (i nadzieje na przyszły sukces) bazuje na specjalnym statusie rynku postrzeganego jako zarówno bezpieczny, jak rozwinięty, ale dającego ciągle szanse na ponadprzeciętne zyski. I to jest właśnie piękno bycia gdzieś na skraju klasyfikacji, oczywiście jeśli się z tego umie korzystać. Bo wtedy można brać z obu stron to co najlepsze.
Ale uważajmy, bo może być również inaczej. Kiedy genialny reżyser Orson Welles rozwodził się z przepiękną Ritą Hayworth (którą zresztą poślubił, bo założył się o to z kolegami), podobno wydusił z siebie wredną złośliwość: powiedział o ich wspólnej córce, że może odziedziczyć urodę po tatusiu, a inteligencję po mamusi. Pamiętajmy i o takim ryzyku, zwłaszcza dokonując zmian w systemie sądownictwa i planując niestandardową politykę gospodarczą kraju.