Patrząc na prognozy wzrostu inflacji w pierwszej połowie tego roku, można być pewnym, że oczekiwania płacowe polskich pracowników wzrosną. I na pewno wyjdą poza zakładany w 2022 r. zakres i poziom podwyżek, które i tak miała w planach rekordowo duża grupa firm. Czy te oczekiwania przełożą się na przyspieszenie wzrostu płac, co wywoła kolejny wzrost cen towarów i usług, czyli tzw. efekt drugiej rundy inflacji?

Niekoniecznie. Samo oczekiwanie podwyżki i przekonanie pracownika, że zarabia za mało, nic nie zmieni. Muszą za tym iść jeszcze jego działania. Jak zwracają uwagę ekonomiści, niskie uzwiązkowienie i mała rotacja pracowników przez lata skutecznie hamowały w Polsce wzrost wynagrodzeń. W ostatnich latach ograniczał go też napływ setek tysięcy imigrantów zarobkowych ze Wschodu. Gdyby nie oni, polskie firmy miałyby większy problem z wakatami i musiałyby na większą skalę podkupywać za wyższe stawki pracowników od konkurencji.

Czytaj więcej

Inflacja zagraża PKB. Ekonomiści już obniżają prognozy

Teraz, przy widocznym w części branż niedoborze kandydatów do pracy i ambitnych planach rekrutacyjnych firm, można oczekiwać, że rotacja pracowników wzrośnie. Skala tego wzrostu zależy jednak w dużej mierze od pracodawców, i to nie tylko od ich możliwości finansowych. Jak zwracają uwagę eksperci rynku pracy, ludzie przychodzą do firm, a odchodzą od szefów. Pandemia u wielu osób zmieniła podejście do życia i do pracy, co w USA przyczyniło się do tzw. wielkiej rezygnacji, czyli masowych odejść pracowników. Polaków na takie odejście nie stać, ale zmiana pracy dla wielu osób może być teraz nie tylko sposobem na podwyżkę, ale i ucieczką od – znoszonych z braku alternatywy – nieprzyjaznych warunków i atmosfery pracy. Choćby od takich firm, które wykorzystują obniżkę podatków do ścięcia wynagrodzeń.

Swoją drogą, zamiast nasyłać inspekcję pracy, Ministerstwo Rodziny i Polityki Społecznej mogłoby ogłosić listę tych firm w internecie jako wskazówkę dla innych pracodawców, gdzie szukać kandydatów do pracy.