Nie było unijnej flagi czy logo funduszy europejskich. Nie było przedstawiciela władz stolicy. Było czterech polityków PiS z premierem na czele i telewizyjne kamery (wystarczyłyby oczywiście te z TVP). Dzięki temu wyborcy Zjednoczonej Prawicy kolejny raz mogli się dowiedzieć, jak doskonale rząd PiS radzi sobie z budową szybkich dróg. Bo chociaż tunel na południowej obwodnicy Warszawy „otworzyliśmy z pewnym poślizgiem, to wiele innych dróg oddajemy przed czasem".

Można by pewnie dyskutować, co dokładnie oznacza w tej wypowiedzi premiera „wiele", ale ja skupiłbym się na „przed czasem". Bo jeśli choć jedną dużą inwestycję drogową (czy szerzej – infrastrukturalną) udało się w Polsce oddać przed wyznaczonym terminem, to właśnie dzięki funduszom unijnym. To one od dwóch dekad są dopalaczem, który pozwala znacznie szybciej rozwijać się polskim firmom, ale też więcej – i sprawniej – inwestować.

Trudno wręcz wyobrazić sobie, gdzie bez funduszy unijnych byłyby dziś np. samorządy. W końcu co czwarta złotówka zainwestowana przez lokalne władze od akcesji do Unii pochodziła z tego źródła. Jednak dofinansowanie unijne dla wielu kluczowych projektów, w tym transportowych, często jest znacznie większe. Żeby pozostać przy tunelach – w przypadku tego w Świnoujściu wsparcie sięga aż 85 proc. (resztę dokłada miasto). Ale nawet to nie przeszkodziło premierowi bagatelizować unijnej pomocy. Już trzy lata temu, przy okazji podpisania umowy na budowę, podkreślał, że gdyby Unia nie przyznała „jakiejś części" funduszy, pieniądze były zabezpieczone w polskim budżecie.

Ta narracja, w którą ochoczo włączali się nie tylko kolejni politycy partii rządzących, ale też prezes NBP, nakręcała się równolegle z konfliktem z Brukselą. Dlatego nie dziwi mnie już, że otwarcie ważnej inwestycji, która nie powstałaby bez unijnego wsparcia, sprowadzane jest do propagandy w służbie aktualnych celów politycznych. Ale na Boga, można to chyba robić taniej, bez wydawania 4,5 mld zł?

Czytaj więcej

Szybkie drogi w Polsce będą teraz częściej prowadzić tunelami