Raptowny skok cen gazu w Europie doprowadził do paradoksalnej sytuacji: oto odstawiane na boczny tor paliwo wróciło do łask. Co więcej, przyniosło polskim firmom energetycznym rekordowe – przynajmniej z perspektywy kilku ostatnich lat – zyski. Jakim cudem surowiec, z którego już w ciągu najbliższej dekady zrezygnuje przynajmniej część państw europejskich, przeżywa tak dobre dni? Odpowiedź w uproszczeniu brzmi: właśnie dlatego. Najpierw, za sprawą transformacji energetycznej w Unii, producenci energii przestawili się na błękitne paliwo. Tę sytuację wykorzystują dostawcy gazu, którzy windują ceny. Zatem energetyka – na tyle, na ile ma możliwości – wykonuje zwrot i ponownie szuka tańszej, czarnej alternatywy.

Nie ma jednak złudzeń: to sytuacja przejściowa, która nie uratuje polskiego górnictwa. Po pierwsze, to firmy produkujące prąd osiągają świetne wyniki finansowe, którego eksport był w jesiennych miesiącach najwyższy od lat, a nie kopalnie. Po drugie, polskie górnictwo wydobywa zbyt mało, by zaspokajać potrzeby krajowego rynku, nie mówiąc już o rynkach zagranicznych. Musiałoby ewentualne zyski przeznaczyć na inwestycje zwiększające wydobycie, ale zanim zostałyby one zrealizowane, popyt mógłby się już skurczyć. Do tego nasz rodzimy surowiec jest coraz trudniej dostępny, jest go coraz mniej, od lat narzekano też na jakość. Po trzecie, eksperci przewidują, że ceny węgla mają już tegoroczny szczyt za sobą – i na świecie zaczynają spadać.

Spółki energetyczne mają za sobą świetny kwartał, może nawet rok. Za to ceną tego sukcesu jest wydrenowany rodzimy rynek, z którego zniknęły zapasy węgla na zimę, a cztery na dziesięć ciepłowni może nie mieć czym palić w czasie rozpoczynających się właśnie mrozów. Co oznacza, że teraz na polskim rynku zacznie się pogoń za surowcem i cenowa huśtawka, którą bezpośrednio lub pośrednio odczujemy w rachunkach i paragonach. Węgiel żegna się z nami w dosyć złośliwy sposób.