W grudniu premier Mateusz Morawiecki mówił, że utrata owych 36 mld euro z Funduszu Odbudowy nie byłaby dla Polski dużym problemem. Z tej puli tylko 24 mld euro stanowić mają bezzwrotne dotację, resztę zaś pożyczki. Pożyczki są atrakcyjnie oprocentowane, ale dzisiaj rząd może tanio kredytować się także na rynkach finansowych, emitując obligacje – i te pieniądze może przeznaczyć na dowolne cele, a nie te akceptowane przez UE. Z tego powodu Polska w KPO wystąpiła tylko o niewielką część pożyczek, które przysługiwały nam z Funduszu Odbudowy. Utrata dotacji to teoretycznie większy problem. Wspomniane 24 mld euro to około 4 proc. ubiegłorocznego PKB Polski, czyli kwota, która może istotnie wpłynąć na gospodarkę. Polski Instytut Ekonomiczny w połowie br. szacował, że realizacja KPO (ale łącznie z pełnym wykorzystaniem pożyczek) zwiększyłaby wzrost PKB w latach 2021-2023 z 12,5 do około 15 proc. Ale…nie jest wcale jasne, czy powinniśmy sobie tego życzyć. Po pierwsze, wyjściowy scenariusz PIE, nie uwzględniający środków z Funduszu Odbudowy, był dość ostrożny. Po drugie, nawet wzrost PKB w trzy lata o 13 proc. groziłby przegrzaniem gospodarki, czyli m.in. kłopotami firm ze znalezieniem pracowników i utrwaleniem się podwyższonej inflacji. KPO zresztą tylko się opóźnia. Ryzyko, że nie zostanie w ogóle przez Brukselę zaakceptowany, jest niewielkie.

Jest coś jeszcze, co pozwala sądzić, że fundusze z UE – nie tylko te związane z pandemią - nie są nam tak bardzo potrzebne, jak się często uważa. Płynące do nas euro rząd wymienia zwykle w NBP. Otrzymuje ekwiwalent w złotych, a euro zasilają rezerwy walutowe Polski. Ten mechanizm zwiększa podaż pieniądza w gospodarce, co można też zrobić bez unijnego transferu (i bez przyrostu rezerw, które zwiększają stabilność gospodarki). W tym sensie Polska mogłaby teoretycznie wydawać dokładnie tyle, co obecnie, bez jednego nawet euro z UE.

Czytaj więcej

KE wstrzymuje 24 mld euro dla Polski. Kolejne 106 mld zagrożone?

Wszystko to nie oznacza, że rząd może bezkarnie się z Brukselą konfliktować, ryzykując mniejszy napływ unijnych funduszy. Ich główną zaletą, o której rzadko się myśli, jest to, że…wymuszają racjonalizację wydatków publicznych. O ile wpływy z innych źródeł rząd może przeznaczyć na emerytalne trzynastki i czternastki – transfery, których z ekonomicznego punktu widzenia nie da się obronić – to pieniądze z UE z reguły finansują inwestycje, w tym w kapitał ludzki. Być może nie zawsze są to inwestycje najbardziej rentowne, ale to i tak lepsze, niż finansowanie konsumpcji. Dziś ma to wyjątkowe duże znaczenie: trudno uwierzyć, że bez unijnych zastrzyków, polski rząd znalazłby w sobie motywację do przeprowadzenia zielonej transformacji.