Co do tego, czy będziemy obserwowali skok cen na stacjach benzynowych, analitycy nie są zgodni. Jedno jest pewne – sytuacja nie sprzyja obniżkom. Najpoważniejszym punktem zapalnym są sankcje nałożone przez USA na irański surowiec, które zaczną obowiązywać w listopadzie. Mniej ropy na rynku przy niezmienionym popycie przynajmniej na krótko musi oznaczać wzrost cen, zwłaszcza że nie bardzo wiadomo, czy i kto mógłby uzupełnić braki po Iranie. Do jakiego pułapu? Nie wiadomo. A zagrożeń może się pojawić więcej.
To zły znak, bo – co oczywiste – ceny ropy i paliwa mają istotny wpływ na wiele gałęzi gospodarki, od przemysłu chemicznego po transport. A nie jest to jedyny problem rzutujący dziś na ostateczny koszt produkcji towarów czy realizacji usług. Na krajowym podwórku rosną także ceny prądu, co bardzo boleśnie odczuwa nasz przemysł – ceny hurtowe energii na giełdzie są dziś o 70 proc. wyższe niż przed rokiem. Dlaczego? Przede wszystkim drożeje węgiel, ale i ceny uprawnień do emisji CO2 – wszystko to zwiększa niebezpieczeństwo utraty konkurencyjności przez polskie przedsiębiorstwa, zwłaszcza z energochłonnych branż.
I sporo w tym naszej winy. Bo choć w wielu wypadkach nie da się – przynajmniej na razie – zastąpić ropy naftowej, a na jej globalne ceny nie mamy większego wpływu, to o czystą energię, nieobłożoną ekologicznym ryzykiem i „emisyjnym podatkiem", mogliśmy się bardziej postarać. Uparte trzymanie się węgla będzie się nam odbijać czkawką jeszcze przez długie lata. Zamiast minimalizować ryzyko, jakie może przeszkodzić w rozwoju naszej gospodarki, dokładamy sobie problemów.