Pole gry nadal nie jest równe

Rynek kapitałowy nie jest jeszcze w Polsce rozwinięty tak jak na Zachodzie – mówi Christophe Mianne, wiceszef ds. bankowości inwestycyjnej i korporacyjnej Societe Generale

Publikacja: 21.01.2013 06:19

Pole gry nadal nie jest równe

Foto: Archiwum

Przełom roku to dobry moment na prognozy i podsumowania. Jak ocenia Pan miniony rok na rynkach kapitałowych?

Rok 2011 przyniósł eskalację kryzysu fiskalnego w strefie euro, więc gdy zaczynał się 2012 r. zasadne były pytania, czy strefa euro przetrwa go w całości, czy nie dojdzie do załamania zaufania do europejskich banków itd. Unijni liderzy podjęli jednak rozmaite działania, z których najważniejsze było zapewnienie prezesa EBC Mario Draghiego, że zrobi wszystko, aby strefa euro pozostała nienaruszona. Sytuacja na rynkach kapitałowych stopniowo się po tym normalizowała.

Z drugiej strony, w Societe Generale musieliśmy się w ub.r. zmagać z pewnymi wyzwaniami. W życie wkrótce zaczną wchodzić nowe wymogi kapitałowe, znane jako Bazylea III. My jesienią 2011 r. przyjęliśmy kilka kluczowych decyzji, które pozwolą nam je spełnić. Postanowiliśmy m.in. skupić się tylko na kilku obszarach dotychczasowej działalności oraz obniżyć koszty. Dziś widać, że te wysiłki dają owoce. Rozwijamy się w tych obszarach, które sobie wyznaczyliśmy.

W ujęciu geograficznym, jednym z takich obszarów jest Polska, gdzie Societe Generale chce zwiększyć swoją aktywność na rynku kapitałowym. Dlaczego?

Jesteśmy przekonani, że jeśli chcemy prowadzić strategiczny dialog z dużymi spółkami, musimy oferować szeroką paletę usług. Musimy zajmować się zarówno dojrzałymi, jak i wschodzącymi rynkami akcji i obligacji, obsługą giełdowych debiutów, doradztwem przy fuzjach i przejęciach, finansowaniem inwestycji. W Polsce ta paleta usług nie była w pełni rozbudowana. A wydaje się, że Polska jest jednym z nielicznych krajów, gdzie widać ruch w sferze prywatyzacji, giełdowych debiutów. Dodatkowo, w najbliższych latach można się w Polsce spodziewać wielu inwestycji związanych z wydobyciem gazu łupkowego. A jednym z obszarów, w których mamy największą wiedzę i doświadczenie w ostatnich dziesięcioleciach, jest finansowanie sektora surowców, w szczególności sektora energetycznego.

A czy o Polsce można już myśleć jako o rynku dojrzałym, czy to wciąż rynek wschodzący?

Przy stopach procentowych na poziomie około 4 proc. i inflacji, która w kolejnych latach powinna oscylować w granicach 2-3 proc., Polska nie jest daleka od standardów rynków dojrzałych. Pod względem otwartości, o której świadczy m.in. silna pozycja zagranicznych banków, Polska też jest raczej dojrzała. Z kolei pod względem PKB per capita może szybko nadrabiać dystans wobec gospodarek dojrzałych, bo nawet pomimo spowolnienia ma szansę nadal się rozwijać. Z drugiej strony, rynek kapitałowy nie jest jeszcze w Polsce tak rozwinięty, jak na Zachodzie. Wynika to m.in. z tego, że polskie spółki nie stosują dużej dźwigni finansowej, utrzymują sporo gotówki. Ale to się zmienia. Coraz częściej emitują one obligacje, przejmują zagraniczne spółki. Ważnym krokiem mogłoby się okazać przyjęcie euro.

Niedawno unijni politycy postanowili przyznać Europejskiemu Bankowi Centralnemu rolę głównego nadzorcy dużych europejskich banków. Jak Pan ocenia tę decyzję?

Dla nas to dość istotna zmiana. Sądzę, że pomoże ona przywrócić zaufanie do strefy euro. Będzie wiadomo, że wszystkie banki w Europie są nadzorowane zgodnie z takimi samymi standardami, a więc ryzyko wypadków w tym sektorze będzie postrzegane jako mniejsze. Zmaleją obawy, że banki mają w swoich bilansach ukryte złe aktywa oraz że w razie problemów długo będą musiały czekać na plan ratunkowy. Małe banki nadal będą pod opieką lokalnych nadzorców, którzy lepiej je rozumieją. EBC będzie się włączał tylko w razie potrzeby. Sądzę, że takie dwustopniowe podejście jest pragmatyczne.

Francuskie banki były przeciwne propozycjom zawartym w tzw. raporcie Liikanena, aby europejskie banki strukturalnie oddzieliły działalność inwestycyjną od depozytowo-kredytowej. Wygląda na to, że Paryż wysłuchał tych skarg, bo sam ograniczył się do zakazania bankom „spekulacji pieniędzmi z depozytów".

Ogólnie, propozycje zawarte w raporcie Liikanena miały sprawić, aby banki były pożyteczne dla gospodarki. Zgadzamy się z tym, że np. handlowanie przez banki na rynkach finansowych na własny rachunek nie jest szczególnie pożyteczne, przy czym należy podkreślić, że depozyty klientów nie są wykorzystywane do spekulacji. Godzimy się więc na to, aby tę działalność przenieść do odrębnych podmiotów, dysponujących własnym kapitałem. Do tego sprowadza się plan Paryża. Ale projekt Liikanena szedł dalej, bo nakazywał takie samo oddzielenie transakcji prowadzonych przez banki w celu animowania rynków. A animowanie rynków jest bardzo pożyteczne dla gospodarki. Klienci go potrzebują i o nie proszą. Na przykład polski rząd chce, aby obligacje skarbowe były płynne na rynku wtórnym. Nie widzę powodu, aby taka działalność banków miała być wyodrębniona do podmiotu, który nie miałby gwarancji całego banku. Gdyby propozycje Liikanena weszły w życie w pełnym zakresie, europejskie banki stałyby się mniej konkurencyjne, niż amerykańskie.

Może banki, chcąc przekonać regulatorów o swojej pożyteczności, powinny po prostu zacząć zwiększać akcję kredytową? W ostatnich kilku latach podaż kredytu w strefie euro stoi praktycznie w miejscu.

Ma to związek z Bazyleą III, czyli podwyższanymi wymogami kapitałowymi dla banków. Jeśli regulatorzy chcą, żeby banki miały wyższy stosunek kapitału do aktywów, to muszą się liczyć z tym, że będą one pożyczały mniej, niż wcześniej. To może stanowić zachętę do rozwoju rynków kapitałowych. Spółki, które mają mniejszy dostęp do kredytu z banków, muszą emitować obligacje. W USA taki model finansowania spółek działa już od dawna, ale w Europie dopiero się rozpowszechnia. Ale jeśli chcemy podtrzymać ten trend, trzeba pamiętać, że animatorzy rynku będą mieć kluczowe znaczenie dla powodzenia takiego modelu, dlatego nie należy wyodrębniać tej działalności. Inaczej nigdy nie będzie tak, że średniej wielkości firma będzie w stanie sprzedać obligacje.

Podatek od transakcji finansowych, który forsuje w Unii Paryż, to też kłoda rzucona bankom pod nogi?

Podatek od transakcji finansowych od dawna już funkcjonuje w Wielkiej Brytanii bez większych problemów. Jeśli w UE nie będzie zbyt wysoki, a zarazem pozwoli rządom ograniczyć deficyty budżetowe, to jesteśmy w stanie go zaakceptować.

Podatek od transakcji to jedna z ostatnich regulacji, przy jakich upierają się francuskie władze. A przecież w kampanii wyborczej prezydent Francois Hollande powiedział, że jego największym wrogiem jest sektor bankowy. Dlaczego spuścił z tonu?

Rządząca dziś we Francji ekipa długo była w opozycji. Myślę, że nie zdawała sobie w pełni sprawy  ze skali reform regulacyjnych przeprowadzonych w ostatnich latach. Dziś Francois Hollande nie mówi już o bankach jako o swoich wrogach, tylko zachęca je, aby służyły gospodarce.

Wygląda na to, że na całym świecie politycy przestraszyli się konsekwencji niektórych regulacji, które wcześniej popierali i teraz próbują się z nich wycofać. Dowodzi tego odłożenie w czasie wdrożenia postanowień wspomnianej przez Pana Bazylei III. Banki to cieszy?

Chcielibyśmy, aby reformy regulacyjne już się zakończyły. Aby wszystkie nowe przepisy, z których wiele rzeczywiście było koniecznych, były znane. Większość dużych banków europejskich, w tym nasz, już dziś działa tak, jakby Bazylea III w dużej mierze obowiązywała. To właśnie po to, aby sprostać jej wymogom, sprzedaliśmy swój egipski biznes. Niepokoi nas jednak stanowisko USA. Bazylea III miała ustanawiać jednakowe reguły dla wszystkich banków na świecie, a dostrzegamy ryzyko, że w USA przepisy będą łagodniejsze.

W ubiegłym roku dwie agencje ratingowe pozbawiły Paryż najwyższej oceny wiarygodności kredytowej. Niektórzy ekonomiści mówią wręcz, że Francja może się okazać kolejnym słabym ogniwem strefy euro. Faktycznie gospodarka i finanse publiczne Francji są w tak złej kondycji?

Paryż jeszcze nigdy nie mógł pożyczać na rynkach pieniędzy tak tanio, jak dziś. A to dużo mówi o postrzeganiu Francji przez inwestorów. Z drugiej strony, francuska gospodarka faktycznie zmaga się z pewnymi problemami. Nasze spółki, zwłaszcza te średnie, są dziś w gorzej kondycji, niż były na przykład pięć lat temu. Francja musi więc przeprowadzić pewne reformy.

Ma Pan duże doświadczenie w dziedzinie instrumentów pochodnych, które po kryzysie wielu polityków uznało za symbol wszelkich nieprawidłowości w sektorze finansowym. Zgadza się pan, że rozwój rynków finansowych zaszedł za daleko?

Nie należy wrzucać wszystkich derywatów do jednego worka. Wiele z nich jest naprawdę pożytecznych, służy zabezpieczaniu inwestorów i firm przed wahaniami cen surowców, kursów walut itd. Wydaje mi się, że instrumenty pochodne akcji, stóp procentowych i walut nie stwarzają problemów dla ich użytkowników ani dla regulatorów. Z dzisiejszej perspektywy wydaje się, że rozwój pochodnych instrumentów kredytowych doprowadził do tego, że stały się może zbyt skomplikowane.

Jakie tematy i tendencje będą Pana zdaniem dominowały na rynkach finansowych w 2013 r.?

Nadal problemem będzie tempo wzrostu gospodarczego Europy. Nawet, jeśli nieco przyspieszy, pozostanie bardzo niskie, podczas gdy kraje strefy euro muszą się rozwijać szybko, jeśli chcą ograniczyć stosunek zadłużenia do PKB. Sądzę jednak, że jeśli kryzys nie zaostrzy się niespodziewanie, w tym roku więcej spółek uzyska dostęp to rynku obligacji i akcji. Inwestorzy są otwarci na nowe spółki, a banki są gotowe wspierać ich oferty akcji i obligacji.

Rozmawiał Grzegorz Siemionczyk

Przełom roku to dobry moment na prognozy i podsumowania. Jak ocenia Pan miniony rok na rynkach kapitałowych?

Rok 2011 przyniósł eskalację kryzysu fiskalnego w strefie euro, więc gdy zaczynał się 2012 r. zasadne były pytania, czy strefa euro przetrwa go w całości, czy nie dojdzie do załamania zaufania do europejskich banków itd. Unijni liderzy podjęli jednak rozmaite działania, z których najważniejsze było zapewnienie prezesa EBC Mario Draghiego, że zrobi wszystko, aby strefa euro pozostała nienaruszona. Sytuacja na rynkach kapitałowych stopniowo się po tym normalizowała.

Pozostało 94% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację