I to bynajmniej nie dlatego, że nie chcę w szybkim tempie zostać bardzo bogaty, nie ponosząc przy tym żadnego ryzyka. Bo wstyd się przyznać – chcę. Ale dlatego, że już po pierwszym zdaniu czuję się urażony i rezygnuję z wielkiej szansy pomnożenia bogactwa.
Otóż każda z tych superofert zaczyna się od okrzyku: „WEŹ los w swoje ręce...”, „czy już ZAPISAŁEŚ SIĘ na nasz brylantowy program...”, „nie PRZEGAP szansy...” itp.
A ja nie wiem, czy to do mnie. Mój PESEL zaczyna się w najniższej strefie dekady lat 50., dochody też powyżej średniej, obroty na rachunku również raczej człowieka dojrzałego, a tu – ci, co o mnie wszystko wiedzą – piszą per TY.
Dla sprawdzenia, czy za tym wszystkim nie stoi jakaś bezduszna maszyna, nawiązuję kontakt w półrealu, czyli dzwonię na infolinię. Tam po ścieżce zdrowia w postaci PIN-ów, numerów rachunku, telekodów, nazwiska rodowego prababki z linii ojca, odzywa się żywy radosny głos i po sakramentalnej formułce: „w czym mogę pomóc?”, zaczyna rozmowę.
I o dziwo używa trzy razy w jednym zdaniu zwrotu „pan”, „proszę pana”, a nawet pod koniec „panie Mieczysławie”, co prawdopodobnie uznaje za szczyt salonowej galanterii. A więc jednak zwrot per TY nie jest jedynym znanym w podręczniku kontaktów z klientem.