[b][link=http://www.rp.pl/temat/449164.html]Więcej publicystyki ekonomicznej co piątek w dodatku {eko+}[/link][/b]
Chciwość jest dobra – przekonywał słuchaczy ubrany w świetnie skrojony, drogi garnitur Gordon Gekko, bohater legendarnego filmu "Wall Street". Ten krótki cytat z hollywoodzkiego dzieła Oliviera Stone'a stał się mottem dla rzeszy inwestorów na całym świecie – niezależnie od tego, czy obracają oni akcjami przy nowojorskiej Wall Street, warszawskiej Książęcej czy londyńskim Paternoster Square.
W postać bezwzględnego inwestora giełdowego brawurowo wcielił się Michael Douglas, który przed 20 laty za swoją rolę został nagrodzony Oscarem. Nie zapomniał jednak o żądzy pieniądza i podczas ostatniego boomu inwestycyjnego zarobił na giełdzie krocie. Nie wycofał się jednak na czas. "Podczas krachu w 2008 roku straciłem 35 – 40 procent" – przyznał aktor w wywiadzie dla magazynu "Esquire". I chociaż kursy odbiły się od dna, to stracił już cierpliwość do tej ryzykownej gry. "Pod koniec zeszłego roku wycofałem z giełdy większość pieniędzy" – przyznał.
65-letni Michael Douglas, którego majątek – poza domami w Nowym Jorku i na Bermudach – szacuje się na ponad 600 milionów dolarów, miał jednak możliwość odrobienia części strat na planie filmowym. Zagrał bowiem w drugiej części filmu o inwestorach giełdowych, do którego nakręcenia Oliviera Stone'a zainspirował właśnie światowy kryzys gospodarczy. I chociaż w Stanach Zjednoczonych chwilowo chciwość nie jest już – przynajmniej publicznie – uznawana za coś dobrego, to z nadzieją na większe zyski premierę filmu przesunięto z końca kwietnia na 24 września 2010 r. – Myślę, że wybrali wrzesień, ponieważ jesień to zawsze lepszy czas dla filmu – wyjaśniał Douglas. "Prawdę mówiąc, patrząc na to wszystko, co dzieje się teraz z Goldman Sachs, i na inne rzeczy, czasem myślisz sobie, że to, co oglądasz w wiadomościach, widziałeś już w filmie" – opowiada Douglas dziennikowi "Wall Street Journal".
[srodtytul]Syndrom LaBeoufa[/srodtytul]