Czy tego chcemy, czy nie, produkcja wszelkich dóbr przewędruje do krajów Azji, zwłaszcza do Chin. Wzrośnie także konkurencja ze strony tamtejszych firm zajmujących się infrastrukturą, choćby budową dróg. Konkurencja – warto dodać – bardzo niebezpieczna, bo nie do końca uczciwa. My, Europejczycy, zasady wolnego rynku uważamy za niezbywalną zdobycz cywilizacji. Dla nas wciąż liczy się, by było tanio i w dobrej jakości. Dlatego nic – poza rolnictwem – nie dotujemy. A dziś, w dobie kryzysu finansów publicznych, powoli przestaje nas stać także i na to.
W Azji jest inaczej. Państwo często wspiera firmy, a ich słabo opłacani pracownicy mają niewiele do powiedzenia. I szybko się to nie zmieni. Równych szans nie mamy także dlatego, że w czasie, gdy europejskie banki przeżywają kłopoty (co powoduje, że przedsiębiorcy mają problemy z sfinansowaniem inwestycji), chińskie instytucje finansowe nie narzekają na brak gotówki.
Jaki jest tego skutek? Między innymi taki, że największym nabywcą obligacji skarbowych Stanów Zjednoczonych, a także – prawdopodobnie – strefy euro, są Chiny. Nic więc dziwnego, że światowe rynki finansowe wnikliwiej śledzą decyzje chińskiego banku centralnego niż amerykańskiego Zarządu Rezerwy Federalnej.
I nie liczmy na to, że sytuacja się zmieni. Ekspansji Azji nie da się powstrzymać. Jedyne, co możemy zrobić, to wziąć od nich to, co nam najbardziej potrzebne – choćby pieniądze od chińskich inwestorów. Oni szukają spokojnej przystani dla swoich walizek z pieniędzmi. Możemy sprawić, aby Polska była taką właśnie przystanią.
Aby nie zostać za daleko w tyle za Azją, możemy zrobić jeszcze jedno. Zainwestować w kadry, sprawić, aby to Europa była najważniejszym centrum uniwersyteckim na świecie. Naszym atutem powinny być centra badawczo- -rozwojowe oraz usługowe. Musimy postawić na innowacje w przemyśle i w finansach. Jeśli tego nie zrobimy, to zanim się obejrzymy, będziemy mieli do czynienia nie tylko z finansową i gospodarczą, ale też z polityczną dominacją Chin.