Tak został narysowany na mapach. I gdybyśmy od razu sprawdzili, czy planowany przebieg wielkiej rury nie zagraża naszym innym, a nie tylko surowcowym, interesom, być może teraz nie byłoby tak nerwowo. Budowa Nord Streamu już ruszyła i jeśli nie uda się szybko wpłynąć na inwestorów, do Szczecina i Świnoujścia za kilka lat nie wpłyną głębiej zanurzone statki. Będą bowiem mogły otrzeć się o leżący na dnie – bez naruszania żadnego prawa, może poza pewną elementarną przyzwoitością – gazociąg. Konsekwencje tego są proste – rozwój zachodnich portów zostanie gwałtownie zatrzymany.

Przez dłuższy czas Polska skupiła się na budowaniu koalicji przeciwników inwestycji. Nieomal w ostatniej chwili okazało się, że gazowa rura może zablokować dostęp statków do świnoujskiego gazoportu, do którego w 2014 r. mają dotrzeć pierwsze statki z ciekłym paliwem. Gdyby w wyniku żmudnych, wielomiesięcznych negocjacji nie udało się przekonać Niemców do zagłębienia gazociągu w rejonie tzw. toru północnego, byłby kłopot z dywersyfikacją dostaw gazu. Dlaczego jednak nie negocjowano od razu przebiegu rurociągu w rejonie obu kluczowych podejść? Lubimy jazdę na krawędzi?

Polscy negocjatorzy nie widzą problemu, na pewno się uda. Niemcy mają się pochylić nad problemem, choć nic nie obiecują. A w tym wypadku wiara, że się uda, to za mało. Miejmy nadzieję, że mamy sprawnych i przekonujących negocjatorów. Inaczej strategię antyrozwoju polskich portów nakreśli nam wielka północna rura.