Azjaci dopiero będą groźni

Największą przewagą tego miasta jest jego kosmopolityzm, 300 banków, język angielski, ludzie z całego świata - mówi Stuart Fraser, szef departamentu ds. polityki finansowej miasta Londyn

Publikacja: 08.06.2011 05:31

Azjaci dopiero będą groźni

Foto: __Archiwum__

Londyn ogłosił wprowadzenie planu przyciągania nowych inwestycji. Jedną z zachęt jest zamiar obniżenia podatku CIT do 23 proc. Dublin, do którego z brytyjskiej stolicy leci się mniej niż godzinę, może jednak zachęcać bardziej – tam fiskus zabiera przedsiębiorcom tylko 12,5 proc. Macie szanse wygrać?

Stuart Fraser: Podatek to tylko niewielka część programu przyciągania inwestycji. Wystarczy zarejestrować się w kraju z niskim podatkiem, ale niekoniecznie tam prowadzić najważniejsze działania. W Europie nie ma globalnych centrów finansowych, które mogą z nami konkurować. Frankfurt czy Paryż, mimo że są poważne, to jednak są to centra lokalne. Dublina ze względu na jego małe rozmiary nie postrzegam jako konkurencji. Największą przewagą Londynu jest jego kosmopolityzm, 300 banków, język angielski, ludzie z całego świata. Połowa nieruchomości w mieście jest w rękach obcokrajowców.

Czy to zmieniło się w czasie kryzysu?

Co roku są wielkie targi nieruchomości w Cannes. Nie widzę, by wystawcy z Wielkiej Brytanii prezentowali się teraz mniej licznie, może wręcz przeciwnie. Londyn przeszedł przez kryzys stosunkowo łagodnie, w dodatku to bardzo bezpieczne i stabilne miejsce. Jesteśmy demokracją, mamy spokój na ulicach, a na świecie jest bardzo dużo inwestorów, którzy takich miejsc szukają. Pokuszę się o stwierdzenie, że domy i biura w najlepszych dzielnicach Londynu, Manchesteru czy Birmingham paradoksalnie dzięki kryzysowi są warte więcej niż wcześniej. Stabilne, dobre inwestycje stały się towarem rzadszym i przez to wyżej wycenianym.

Na razie Azjaci nie rozpoczęli świadomego konkurowania z Zachodem

Czy Londyn jest również bezkonkurencyjny poza Europą?

Nie przesadzałbym, choć z pewnością jesteśmy światowym centrum finansowym. Goni nas Nowy Jork, są też rynki wschodzące: Singapur, Hongkong, Szanghaj, Dubaj, jednak mimo że miasta te szybko rosną, to między numerem jeden – Londynem, numerem dwa – Nowym Jorkiem a kolejnymi pozycjami jest ogromna przepaść. Ważne jest jednak, by sobie uświadomić, że kraje azjatyckie tak naprawdę jeszcze nie podjęły świadomej decyzji o konkurowaniu z Zachodem. Na razie są bardzo mocno zaangażowane na własnym podwórku. Dopiero, gdy to nastąpi, walka o wpływy stanie się faktycznie trudna i zacięta. Te kraje mają i technologię, i infrastrukturę, i wydajną siłę roboczą. W perspektywie 10 – 15 lat Londyn straci swój procentowy udział w globalnym rynku, jednak jeśli gospodarka światowa, głównie dzięki Azjatom, będzie rosła w szybszym tempie niż obecnie, to i tak wyjdziemy na swoje.

A co z innymi rynkami wschodzącymi? Meksyk, Indonezja, Turcja? Nie obawiacie się rosnącej konkurencji z ich strony?

Może za 20 lat. Wcześniej nie sądzę, by stanowiły dla nas jakiekolwiek zagrożenie.

Nie może być jednak aż tak różowo, skoro zdecydowaliście się na wprowadzenie programu przyciągania inwestorów.

Przyciąganie zagranicznych inwestycji stało się celem nowego rządu. W ostatnich latach nasz udział w światowym biznesie zmniejszał się, teraz na nowo mają zostać zaangażowane brytyjskie placówki zagraniczne, ambasady, by taką współpracę inicjować lub pogłębiać. Może to wyglądać, że jesteśmy zdesperowani, jednak w rzeczywistości tak nie jest. Bardzo istotne jest dla nas przyciągnięcie nie tyle branży finansowej, co sektorów, w których mamy słabszą pozycję, np. przemysłu farmaceutycznego czy nowych technologii. Naszym celem jest pobudzanie przedsiębiorczości, by stymulować rozwój biznesu, a nie jedynie przemysł wytwórczy. Przykładowo w przeszłości byliśmy bardzo silni w przemyśle motoryzacyjnym, teraz jednak już ani Jaguar ani Rolls-Royce nie są brytyjskie. Powinniśmy to zmienić.

Przed jakimi wyzwaniami stoi Londyn?

Nie tyle Londyn, co cała Unia Europejska. Londyn, jako centrum finansowe, musi dostosowywać się do obowiązującego prawa, które, niestety, czasami jest sprzeczne z naszymi potrzebami. Mało kto w Unii rozumie konieczność wprowadzenia rozmaitych finansowych regulacji, które pozwoliłyby Europie na większą konkurencyjność w kontekście globalnym. Komisarze rozumieją problemy hodowców bawełny, producentów stali, jednak już rozmowa o np. skomplikowanych instrumentach finansowych często ich przerasta i nie potrafią lub nie chcą zrozumieć, jak bardzo finanse mają przełożenie na dobrobyt społeczeństwa. Dodatkowo Europa jest zbyt skupiona na sobie. A to duży błąd, ponieważ w ten sposób można przegapić, jak rośnie w siłę Azja. Pieniądze mogą bardzo szybko wypłynąć na Daleki Wschód.

Muszą się też zmienić fundamenty polityki fiskalnej i monetarnej w UE, ponieważ najwyraźniej nie wystarczy nakleić plastra na pękające miejsce, jak jest to robione obecnie. W dużym uproszczeniu, jeśli najbardziej wydajna jest gospodarka Niemiec, reszta krajów nie ma specjalnie wyjścia i musi postępować tak jak oni, może to dotyczyć długości tygodnia pracy czy wieku emerytalnego. W innym wypadku gospodarki tych krajów staną się niekonkurencyjne i nieproduktywne.

Gdyby doradzał pan Polakom, co byłoby najważniejszą sugestią?

Polacy powinni być otwarci na świat nie tylko biznesowo, ale też mentalnie i kulturowo. Najważniejsze jest, by stwarzać inwestorom, ale też pracownikom, przyjazne warunki, miłe środowisko, także do wypoczynku i rozrywki po pracy. Polacy, którzy kilka lat mieszkali za granicą, mają idealną sytuację, by wrócić do Polski i otworzyć firmy, np. stworzyć własne fundusze typu hedge.

CV

Stuart Fraser kieruje departamentem finansowym londyńskiego ratusza. Odpowiada za strategię, alokację środków oraz współpracę z legislatorami i regulatorami w W. Brytanii, UE i innych regionach świata w kwestiach polityki wpływającej na Londyn jako centrum finansowe. Odpowiada też za współpracę z lokalnymi i regionalnymi rządami oraz za powiązania biznesowe z innymi centrami finansowymi, m.in. w Nowym Jorku i Pekinie.

Londyn ogłosił wprowadzenie planu przyciągania nowych inwestycji. Jedną z zachęt jest zamiar obniżenia podatku CIT do 23 proc. Dublin, do którego z brytyjskiej stolicy leci się mniej niż godzinę, może jednak zachęcać bardziej – tam fiskus zabiera przedsiębiorcom tylko 12,5 proc. Macie szanse wygrać?

Stuart Fraser: Podatek to tylko niewielka część programu przyciągania inwestycji. Wystarczy zarejestrować się w kraju z niskim podatkiem, ale niekoniecznie tam prowadzić najważniejsze działania. W Europie nie ma globalnych centrów finansowych, które mogą z nami konkurować. Frankfurt czy Paryż, mimo że są poważne, to jednak są to centra lokalne. Dublina ze względu na jego małe rozmiary nie postrzegam jako konkurencji. Największą przewagą Londynu jest jego kosmopolityzm, 300 banków, język angielski, ludzie z całego świata. Połowa nieruchomości w mieście jest w rękach obcokrajowców.

Pozostało 85% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację