Szacunki mówią, że w cztery miesiące od otwarcia niemieckiego rynku do pracy wyjechały tam 22 tysiące Polaków. Tymczasem niektórzy wieszczyli, że nastąpi prawdziwy exodus. Dlaczego nie mamy więc powtórki z lat 2005 – 2008, kiedy do Wielkiej Brytanii i Irlandii za chlebem wyjechały ponad 2 miliony Polaków?
Przede wszystkim sytuacja ekonomiczna była zupełnie inna. Wówczas Europa Zachodnia była jeszcze przed pierwszą falą kryzysu, której udało się uniknąć Polsce. A to spowodowało, że zmniejszyły się różnice w wynagrodzeniach po obu stronach Odry. I choć oczywiście płace w Niemczech są wciąż wyższe niż u nas, nie jest to już tak atrakcyjny element, by odsuwać w cień inne czynniki, które trzeba przeanalizować, myśląc o zarobkowej emigracji. Zwłaszcza że niemieckie firmy zgłosiły przede wszystkim zapotrzebowanie na fachowców (stolarz budowlany, elektryk, zdun), którzy u nas na brak zajęcia i zarobki też nie mogą narzekać.
Jeśli dołożyć do tego wyższe ceny w Niemczech, koszty rozłąki, konieczność częstych podróży – mała liczba chętnych tym bardziej nie dziwi. Polacy mogą też się wybrać do leżącej niewiele dalej Holandii czy do Skandynawii, gdzie stawki są wyższe niż w Niemczech. Dla naszej gospodarki zdecydowanie najlepiej jednak będzie, jeśli fachowcy zostaną w kraju. Zarobki, choć powoli, to jednak rosną, podróżować nigdzie nie trzeba i należy tylko naciskać na rządzących, by odpowiednią polityką gospodarczą i demograficzną zawalczyli o polski rynek pracy w przyszłości