Tak jak polska gospodarka nie jest już odporną na kryzys zieloną wyspą, nie jest też niewrażliwa na to, co dzieje się poza jej granicami. Co najmniej niepewne, a zdaniem części ekspertów fatalne perspektywy krajów zachodniej Europy, skutecznie studzą zapał do inwestowania w Polsce. Przez lata nasz kraj był traktowany jako drzwi do Unii Europejskiej, pozwalające relatywnie tanio produkować, a później bez przeszkód sprzedawać towary na wielkim, wspólnym rynku. Po co komu jednak drzwi, kiedy cały dom chwieje się w posadach?

Niewielkim pocieszeniem jest fakt, że kryzys wymusza na zachodnich koncernach cięcie kosztów. Może to pomóc w przyciągnięciu nad Wisłę np. centrów usług. Przenoszenie produkcji, czyli dużych nakładów, nowych technologii oraz tysięcy miejsc pracy skutecznie ograniczają jednak wpływowe związki zawodowe (jak np. w Niemczech). A jeśli to nie pomoże, palcem zawsze może pogrozić premier lub prezydent (Włochy, Francja).

Co można zrobić? Po pierwsze, lepiej dbać o inwestorów, którzy już są w Polsce. Sytuacja jest tu coraz lepsza, o czym świadczy rosnący udział w inwestycjach reinwestowanych zysków. Po drugie, skupić wysiłki na najbardziej perspektywicznych krajach oraz strategicznych z naszego punktu widzenia branżach, i tam przede wszystkim poszukiwać firm zainteresowanych inwestowaniem nad Wisłą. Niezbędne zmiany w strategii zagranicznej promocji naszej gospodarki już zostały wprowadzone. Teraz trzeba ją skutecznie realizować.