Rząd przyjął sprawozdanie z realizacji inwestycji związanych z turniejem Euro 2012.
Sprawozdanie jest niezbyt optymistyczne, ale po raz pierwszy nieprzekłamujące rzeczywistości. W poprzednich latach stworzona została bowiem mapa drogowego chciejstwa inwestycyjnego, która nie brała pod uwagę realnego czasu i potencjału przy budowie dróg.
Spora część opinii publicznej dała się jednak nabrać na ten lep propagandy. Kraj, który przez 20 lat nie dał sobie rady z nowoczesną infrastrukturą, nagle w ciągu niecałych pięciu lat i jednak przy istotnych wciąż problemach finansowych (pomimo funduszy z Unii Europejskiej) nie był w stanie nadrobić wszystkich zaległości.
Nie ulegajmy jednak eurowariactwu i pozwólmy spokojnie dokończyć budowy dróg do wakacji bądź do jesieni 2012 r. Szczęście w nieszczęściu drogowym jest takie, że do Polski większość kibiców przyleci samolotem, a ich ilość będzie mniejsza od oczekiwań, bo Hiszpanie stoją w kolejkach po zasiłek i do pośredniaków, a nie po bilety na Euro, podobnie jak Grecy, którzy bardziej niż piłką zainteresowani są demonstrowaniem przeciwko kolejnym planom cięć budżetowych. Minusem są oczywiście nowe prognozy zmniejszonych dochodów podatkowych i z turystyki.
Od samego początku, nie pomijając rzecz jasna projektów drogowych, należało mocniej postawić na kolej i starać się na nią przerzucić transport wewnątrz kraju, pomiędzy miastami organizatorami rozgrywek. Niestety, ta działka została kompletnie zaniedbana, czego najlepszym przykładem jest skandaliczna polityka taborowa Intercity, która dała o sobie znać zimą 2010/2011 i która dopiero teraz jest naprawiana dzięki wartym blisko 170 mln zł inwestycjom.