Wspólna waluta miała być kolejnym, zakończonym sukcesem, etapem procesu integracji oraz orężem Europy w globalizującym się świecie. Tymczasem dziś jest głównie źródłem poważnych problemów. W ich obliczu kraje strefy postanowiły wybrać drogę „ucieczki do przodu", wydając setki miliardów euro na utrzymanie projektu wspólnej waluty w jego wyjściowym kształcie. Każdy inny scenariusz – a w szczególności zmiany w składzie strefy euro – przedstawiany jest dziś jako nieuchronny koniec procesu europejskiej integracji, a czasami nawet jako koniec Europy. Tymczasem nie jest prawdą, że alternatywy nie istnieją. Co więcej, w coraz większym stopniu przemawiają za nimi względy ekonomiczne. Warto je wziąć pod uwagę, w przeciwnym razie euro zostanie sprowadzone do roli kosztownego gadżetu.
Gwarancja dobrobytu
Odnosząc się do przesłanek ekonomicznych, należy zacząć od argumentów, jakie legły u podstaw stworzenia w Europie strefy euro. Odwołują się one do teorii mówiących, że wprowadzenie jednej waluty poprawia ogólny poziom dobrobytu, gdyż wspólna waluta: – umożliwia bardziej efektywne wykorzystanie kapitału, – eliminuje koszty transakcyjne związane z wymianą walut, – wzmacnia procesy wymiany handlowej opartej na przewagach komparatywnych (wynikających z różnego wyposażenia poszczególnych krajów w zasoby takie, jak kapitał, surowce czy praca), – poprzez wiarygodność EBC – zapożyczoną z Bundesbanku – staje się gwarantem permanentnie niższych stóp procentowych, zapewniając tym samym wyższy wzrost.
Przez kilkanaście lat funkcjonowania strefy mieliśmy faktycznie do czynienia z powyższymi procesami. Zgodnie z oczekiwaniami kapitał przepływał z bardziej (Północ) do mniej rozwiniętych, peryferyjnych krajów strefy euro (Południe). W efekcie koszt kapitału w przypadku tych drugich znacząco spadł.
Równocześnie euro stymulowało silne procesy specjalizacji; bardziej zdyscyplinowana i kontrolująca koszty oraz innowacyjna Północ przejęła funkcje produkcyjne, podczas gdy Południe stało się obszarem koncentracji na usługach. Doszło do rozwoju wymiany handlowej. Co więcej oba procesy – przepływów kapitałowych i handlowych – wzajemnie się wspierały. Pozbawione w coraz większym stopniu przemysłu Południe było coraz bardziej skazane na import towarów z Północy. Równocześnie, by finansować rosnący deficyt rachunku obrotów bieżących, musiało przyciągać coraz więcej zagranicznego kapitału.
Niedoróbki i efekty uboczne
W przeciwieństwie do teorii rzeczywistość okazała się jednak dużo bardziej skomplikowana. Po pierwsze, brak efektywnej kontroli (zarówno na poziomie mikro, jak i makro) spowodował, że napływający na Południe kapitał finansował nie tylko produktywne inwestycje, ale też nadmierną konsumpcję i spekulacyjne wzrosty cen na rynku nieruchomości. Po drugie, zignorowano to, że jeśli napływ kapitału do danego kraju przybiera formę zagranicznych pożyczek, to prędzej czy później kraj ten musi się znaleźć w sytuacji niewypłacalności. Po trzecie, zapomniano, że choć jednolity obszar walutowy stymuluje poprawę dobrobytu jako całości, to sam z siebie nie zapewnia, że ta poprawa następuje równomiernie we wszystkich krajach. Wręcz przeciwnie – ogólnemu wzrostowi poziomu bogactwa może towarzyszyć szybki jej wzrost w jednych regionach przy równoczesnym spadku w innych.