W naszym kraju prawo Engla jest zawieszone

Wchodzimy w fazę niedoboru żywności. Mamy rynek sprzedawcy, na którym za coraz gorszą żywność płacimy coraz więcej

Publikacja: 22.03.2012 00:05

W naszym kraju prawo Engla jest zawieszone

Foto: Fotorzepa, Kar Karol Zienkiewicz

155 lat temu Ernest Engel odkrył prawo , zgodnie z którym przy wzroście dochodów maleje udział wydatków na żywność. Od tamtego czasu mało było przypadków, kiedy empiria przeczyła tej prawidłowości. Nawet w okresie socjalistycznej gospodarki planowej, która starała się zniweczyć wszystkie prawa ekonomiczne, relatywny udział żywności w wydatkach, choć powoli, malał. Po roku 1990 spadał w tempie oszałamiającym. W 1991  r.  wynosił 48 proc., w 2000 r.  było to 30 proc. , a  pięć lat później 26 proc. I nagle szybki spadek został zastopowany. Co więcej, w 2006 r. udział wydatków na żywność był  o 1,3 pkt proc. wyższy. A po spadkach w latach 2007 – 2010 w ubiegłym roku znowu wzrósł (z 24 do 24,2 proc.).

Nietypowe wyhamowanie dynamiki zmian struktury spożycia nie wynika z tego, że dotarliśmy do europejskiego poziomu wydatków na żywność. Średni poziom europejski to 15 proc., a w krajach najbogatszych na żywność przeznacza się tylko 10 proc. dochodów.

Częściowo winę można zwalić na nasze konserwatywne upodobania konsumpcyjne.  Rację miał Jeremi Przybora twierdząc, że „Polak ma takie hobby, że lubi raz na dzień coś na ciepło". Ale główna przyczyna tkwi  moi zdaniem  w słabości naszego rolnictwa, charakterze rynku i dynamice cen. Twierdzę bowiem, że wchodzimy w fazę fizycznego niedoboru żywności. Sprawia to, że rynek – mimo pozorów wolnej konkurencji – staje się rynkiem sprzedawcy, na którym za coraz gorszą żywność płacimy coraz więcej.

Jest tak źle, bo było zbyt dobrze. Żywność polska nie odbiegała pod względem jakości od wytwarzanej na zachodzie Europy. Dlatego po otwarciu europejskiego rynku ruszył jej eksport. Tyle tylko, że od 1990 r. produkcja towarowa rolnictwa zwiększyła się o 23 proc., a eksport wzrósł od niemal zera do 62 mld zł w 2010 r. (w ubiegłym roku przyrost wyniósł 17 proc). Szacować można, że prawie jedna trzecia produkcji trafia za granicę.

Przez wiele lat podaż krajową podtrzymywał „postęp techniczny", polegający na wyciskaniu większej produkcji finalnej z jednostki surowca. Odbijało się to na jakości produktów, ale przynajmniej hamowało wzrost cen.

Wydaje się jednak, że w owym unowocześnianiu wyrobów dotarliśmy do granicy (informacja, że masowe zatrucie było spowodowane dodaniem nieświeżego mięsa do parówek, okazała się fałszywa; miejscowi producenci zeznali, że do parówek w ogóle nie dodają mięsa). Od pewnego czasu także te gorsze, do tej pory tanie gatunki żywności zaczęły szybko drożeć.  Wskaźnik wzrostu cen żywności wyprzedza wskaźnik inflacji.

Najgorsze, że nie widać dobrego wyjścia z tej sytuacji. Nasza żywność nadal jest tańsza niż na Zachodzie.  Dlatego aż do momentu zrównania cen eksport będzie się powiększał, a drobnotowarowe, silnie uzależnione od urodzaju rolnictwo będzie zwiększać produkcję w sposób umiarkowany.

Zatem wzrost cen – wywołujący rosnące niezadowolenie społeczne – wydaje się nieunikniony. W wyniku tego udział żywności w wydatkach nie będzie spadał i do 15-proc. europejskiego poziomu prędko nie dojdziemy.

Chyba trzeba będzie na naszych nieistniejących już granicach wywiesić tablicę: „Strefa, w której prawo Engla  czasowo  nie działa".

155 lat temu Ernest Engel odkrył prawo , zgodnie z którym przy wzroście dochodów maleje udział wydatków na żywność. Od tamtego czasu mało było przypadków, kiedy empiria przeczyła tej prawidłowości. Nawet w okresie socjalistycznej gospodarki planowej, która starała się zniweczyć wszystkie prawa ekonomiczne, relatywny udział żywności w wydatkach, choć powoli, malał. Po roku 1990 spadał w tempie oszałamiającym. W 1991  r.  wynosił 48 proc., w 2000 r.  było to 30 proc. , a  pięć lat później 26 proc. I nagle szybki spadek został zastopowany. Co więcej, w 2006 r. udział wydatków na żywność był  o 1,3 pkt proc. wyższy. A po spadkach w latach 2007 – 2010 w ubiegłym roku znowu wzrósł (z 24 do 24,2 proc.).

Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację
Materiał Promocyjny
Fundusze Europejskie stawiają na transport intermodalny