Prognozowano, że ten rok ma być wyjątkowo trudny dla lotnictwa, ale wyraźnie widać, że przewozy rosną, także w Polsce. Czy i w Krakowie odnotowuje pan wzrost liczby pasażerów?
W ubiegłym roku przekroczyliśmy 3 mln pasażerów, jako jedyny port po warszawskim lotnisku Chopina. W pierwszym kwartale przekroczyliśmy zeszłoroczne wyniki średnio o 14 procent. Kiedy więc patrzymy — Warszawa — 5,5 proc, Katowice 7 proc., to jest zdecydowanie nieźle. Większy wzrost mają tylko małe porty (np. Łódź).
Czy ten wzrost wynika z nowych połączeń, czy też i samoloty są pełniejsze?
W tym roku otworzyliśmy 20 nowych połączeń, w tym głównie na wschód. Dotychczas z portów regionalnych nie można było bezpośrednio polecieć do Moskwy, Wilna, Lwowa i Kijowa. I Kijów i Moskwa są przy tym doskonałymi punktami przesiadkowymi na połączenia do Azji. Na zachód z Krakowa latamy do wszystkich najważniejszych hubów. Ze znanych i ważnych stolic nie mamy jedynie bezpośredniego połączenia z Lizboną. Zapewne będzie, jeśli uzasadni to wystarczający ruch.
Jak pan zachęca przewoźników, żeby latali do Krakowa? Płaci im pan za uruchomienie lotów?