Nie ma żadnych wątpliwości, że rządowe założenia dotyczące przyszłorocznego wzrostu gospodarczego i inflacji nie są wystarczająco ostrożne. W tej chwili wiele wskazuje na to, że osiągnięcie wzrostu PKB na poziomie powyżej 2% będzie niezwykle trudne, a inflacji na poziomie blisko 3% jeszcze trudniejsze. Jeśli dodatkowo uwzględnimy, że poziom dochodów budżetowych w tym roku będzie niższy od założonego, to osiągnięcie planowanego na przyszły rok poziomu dochodów wydaje się być celem, którego osiągnięcie będzie graniczyło z cudem. Brakować może nawet 20 mld zł. Dlaczego nie oznacza to, że rząd już teraz powinien istotnie zmienić kształt przyszłorocznego budżetu?

Przede wszystkim, perspektywy światowej gospodarki na przyszły rok są w tym momencie bardzo niepewne. Wiele danych z najważniejszych światowych gospodarek, szczególnie z USA i Chin, wskazuje, że globalna koniunktura zaczyna ulegać poprawie. Pewne pozytywne sygnały zaczęły się nawet pojawiać w strefie euro, m.in. wzrost indeksów PMI i poprawa wskaźników nastrojów w niemieckiej gospodarce w ostatnich dwóch miesiącach. Kolejne 2-3 miesiące powinny pokazać, czy jest to tylko chwilowe odreagowanie, czy raczej początek trwalszego ożywienia, które uczyniłoby rządowe założenia dla polskiej gospodarki nieco bardziej realnymi, niż się teraz wydaje. Ponadto, w ciągu 1-2 miesięcy wyjaśni się, czy zmaterializuje się jeden z kluczowych czynników ryzyka dla światowej gospodarki, czyli problem klifu fiskalnego w USA.

Bardzo duża obecnie niepewność co do kierunku zmian w globalnej koniunkturze (a więc również kierunku zmian perspektyw polskiej gospodarki) przemawia za tym, żeby poczekać z ewentualnymi zmianami w budżecie. Niemniej, można argumentować, że skoro niepewność makroekonomiczna jest tak duża, to tym bardziej podstawowe założenia przyszłorocznego budżetu powinny być ostrożne. Przeciwko takiemu podejściu przemawia jednak, według mnie, pewna bardzo ważna, praktyczna kwestia.

Od pewnego czasu Polska objęta jest przez Komisję Europejską, podobnie jak kilka innych europejskich krajów, procedurą nadmiernego deficytu. W jej ramach zostaliśmy zobowiązani do redukcji deficytu fiskalnego do 3% PKB w 2012 roku. Ponieważ ma to być trwała redukcja deficytu, rządowe plany muszą przekonać Komisję Europejską, że również po 2012 roku nasz deficyt fiskalny utrzyma się w graniach 3% PKB. W takiej sytuacji utrzymywanie projektu przyszłorocznego budżetu w kształcie, który teoretycznie, przynajmniej na papierze, umożliwia redukcję deficytu do 3% PKB, jest racjonalne. Szczególnie, że Komisja Europejska chce wierzyć w zapewnienia polskiego rządu. Jesienne prognozy Komisji Europejskiej pokazują, że wierzy ona w utrzymanie deficytu fiskalnego Polski pod kontrolą, mimo niższych od rządowych prognoz PKB i inflacji. Nie powinniśmy chyba wymagać od polskiego rządu, żeby przekonywał Komisję Europejską do zupełnie innego, mniej optymistycznego scenariusza. Trzeba raczej zrozumieć, że do kwietnia-czerwca przyszłego roku będzie trwał swego rodzaju teatr. Polski rząd będzie udawał, że utrzymanie deficytu fiskalnego w okolicy 3% PKB w przyszłym roku jest realne, a Komisja Europejska będzie udawała, że w taki scenariusz wierzy. Komisja Europejska docenia dokonany w latach 2011-2012 wysiłek na drodze do konsolidacji fiskalnej w Polsce i raczej nie zależy jej na tym, żeby pogłębiać spowolnienie gospodarcze w naszym kraju poprzez jeszcze bardziej procykliczną politykę fiskalną (dalszą redukcję deficytu przy istotnym hamowaniu gospodarki), szczególnie w warunkach procyklicznej polityki pieniężnej (spóźnione redukcje stóp procentowych).

Piotr Bujak, główny ekonomista Nordea Bank Polska.