Rz: Wskaźnik CPI to najbardziej popularny miernik inflacji konsumenckiej. Czy metodologia zbierania danych przez GUS w pełni oddaje poziom cen w Polsce?
Wiktor Wojciechowski:
Wskaźnik inflacji koncentruje się wyłącznie na naszych wydatkach konsumpcyjnych. W pierwszym kroku GUS szacuje, ile przeciętna polska rodzina kupuje różnego rodzaju towarów i usług. To tzw. koszyk inflacyjny, który pokazuje np., ile kupujemy mięsa wołowego, papierosów, ile wydajemy na utrzymanie mieszkania czy wizyty u stomatologa. Ponieważ struktura naszych wydatków ciągle się zmienia, GUS musi co roku aktualizować jego skład. W drugim kroku GUS skrupulatnie analizuje zmiany cen poszczególnych dóbr, a następnie –uwzględniając ich udział w naszym koszyku – raz na miesiąc ogłasza, jak zmieniła się uśredniona cena naszej konsumpcji. I to jest właśnie popularna inflacja. Wskaźnik CPI nie mierzy jednak wszystkich cen. Przykładowo nie obejmuje on cen nieruchomości, gdyż kupno domu lub gruntu to raczej wydatek inwestycyjny, a nie konsumpcyjny. Wskaźnik CPI nie mierzy także zmian cen dóbr inwestycyjnych kupowanych przez przedsiębiorstwa.
Gdyby oprócz cen konsumpcyjnych inflacja mierzyła także zmiany cen nieruchomości, to w latach poprzedzających ostatni kryzys w wielu krajach, jak np. w Irlandii, Hiszpanii, ale i w Polsce, mielibyśmy znacznie wyższą inflację, niż wskazywały na to tradycyjne miary zmian cen.
Jakie są wady i zalety tego wskaźnika?