Prezes NBP stawia strefie euro warunek

W stanowisku Marka Belki wobec przyjęcia euro doszło do nieoczekiwanego i radykalnego zwrotu – pisze były członek Rady Polityki Pieniężnej

Publikacja: 09.04.2013 01:16

Red

W ostatnim czasie wicepremier Jacek Rostowski oraz część znanych ekonomistów próbuje skoncentrować dyskusję nad przystąpieniem do strefy euro na obmyślaniu nowych, dodatkowych kryteriów członkostwa. Takie ukierunkowanie wysiłku intelektualnego byłoby być może uzasadnione, gdybyśmy trwale spełniali dotychczasowe kryteria wynikające ze zobowiązań traktatowych. Ponieważ mamy z tym poważne problemy, to mnożenie warunków, ze spełnienia których nie wiadomo zresztą kto miałby nas rozliczać, należy uznać za nową, zawoalowaną formę eurosceptycyzmu i wygodny sposób odsuwania trudnych politycznie decyzji w nieokreśloną przyszłość.

Kraje bałtyckie, mimo ostrego naruszenia fundamentów ekonomicznych, utrzymały sztywny kurs walut wobec euro

Prezes NBP też do niedawna praktykował różne warianty dyskretnego sceptycyzmu w sprawie euro, tyle że bardziej pasywnego, hołdującego zasadzie „poczekamy, zobaczymy". Jego wypowiedzi w tej kwestii były wstrzemięźliwe i choć czasem brzmiały niejednoznacznie, a nawet enigmatycznie, to ogólnie miało się wrażenie, że są one podyktowane chęcią zachowania neutralnego stanowiska. W trakcie debaty nad kryteriami członkostwa, jaką 4 marca zorganizowała kancelaria Prezydenta RP, w stanowisku prezesa NBP doszło jednak do nieoczekiwanego i radykalnego zwrotu. Co charakterystyczne, prof. Marek Belka tym razem postawił na lubianą przez siebie wyrazistość medialnego przekazu, a przede wszystkim na nieszablonowe rozwiązanie. Nie przyłączył się bowiem do gry polegającej na wyszukiwaniu dodatkowych kryteriów i zaostrzaniu w ten sposób warunków członkostwa, lecz zaproponował nową grę o odwróconych regułach. Po pierwsze, teraz to my stawiamy warunki Unii („jeśli chcecie nas w strefie euro, to zaproście nas bez kryterium kursowego"). Po drugie, zamiast własnego zaostrzania kryteriów, powinniśmy się domagać od Unii ich poluzowania.

Na pierwszy rzut oka jest to pomysł wskazujący na odejście od dotychczasowego własnego stanowiska i opowiedzenie się za szybszym przystąpieniem  do strefy euro. Po zastanowieniu się jednak nad sensem propozycji dochodzę do wniosku, że w rzeczywistości jest to kolejny, choć nie wiem czy zamierzony, pomysł na odsunięcie w czasie decyzji o przystąpieniu Polski do strefy euro. Nie wykluczam, że propozycja została sformułowana ad hoc, aczkolwiek byłoby to dosyć zaskakujące biorąc pod uwagę, że prezes NBP wypowiadał się w obecności Prezydenta RP. Na marginesie należy zauważyć, że w obecnie toczącej się u nas dyskusji nie jest to pomysł nowy, gdyż został on niedawno przedstawiony na łamach „Rz" przez Ryszarda Petru.

Niezależnie od motywów i intencji, jakie przyświecały prezesowi NBP, sama propozycja jest mało realistyczna, trudna do racjonalnego uzasadnienia i ryzykowna z punktu widzenia długofalowych interesów kraju. Moje główne argumenty przeciw niej są następujące:

Propozycja odstąpienia od kryterium kursowego dostarcza amunicji zwolennikom referendum w sprawie przystąpienia do strefy euro

1. Zmiany kursu walutowego są wypadkową zmian w makro- i mikrofundamentach gospodarki oraz w postrzeganym przez rynki lokalnym i globalnym ryzyku inwestycyjnym. W ostatnim okresie rynki są szczególnie wyczulone na problem zadłużenia sektora publicznego i prywatnego. Jeśli uda się zachować stabilność finansów publicznych, wyjść z procedury nadmiernego deficytu i poprzez podejmowane reformy przekonać rynki o determinacji w trwałym wypełnianiu kryterium fiskalnego, to ryzyko przyszłego ataku spekulacyjnego na złotego jest ograniczone. Przykładem są kraje bałtyckie, którym mimo ostrego naruszenia fundamentów ekonomicznych, udało się utrzymać sztywny kurs walut wobec euro.

2. W ostatnim okresie kurs złotego jest relatywnie stabilny, tak więc sam moment zgłoszenia propozycji uznać należy za bardzo niefortunny. Co równie istotne, poważniejsze spekulacyjne zachowania inwestorów występowały w zasadzie tylko wtedy, gdy osłabienie złotego groziło przekroczeniem przez dług publiczny progu ostrożnościowego 55 proc. PKB. Tak więc również i ten aspekt wydaje się potwierdzać tezę, że zachowanie kursu jest w dużym stopniu zależne od stanu finansów publicznych i że obydwa kryteria trudno traktować rozłącznie.

3. Uwzględnienie propozycji oznaczałoby konieczność rewizji postanowień traktatowych dotyczących zasad naszego członkostwa nie tylko w strefie euro, ale również w UE (problem derogacji). Jeśli prezesowi NBP chodziłoby o zwiększenie naszych szans na przystąpienie, to należało raczej poszukiwać bardziej subtelnych, technicznych i zgodnych z traktatem zmian w interpretacji kryterium kursowego, a nie domagać się rezygnacji z niego. Można było też na przykład nawiązać do lansowanej ostatnio przez prof. Andrzeja Sławińskiego tezy o stabilizującym wpływie wahań kursu nominalnego na kurs realny efektywny i zaproponować, by zachowanie tego ostatniego było również brane pod uwagę, nawet jeśli można mieć wątpliwości, czy teza ta znajduje szersze empiryczne potwierdzenie.

4. Domaganie się odstąpienia od przyjętych zobowiązań traktatowych oznacza jednocześnie otwarcie przysłowiowej puszki Pandory, bowiem sugeruje, że w nowych jakościowo warunkach, na przykład kryzysu gospodarczego, zawieszeniu bądź renegocjacji mogą być poddawane ustalenia prawa międzynarodowego. Kwestionowanie postanowień traktatu akcesyjnego stawia przede wszystkim w nowym świetle problem tego, czy w sprawie przystąpienia do strefy euro nie jest konieczne referendum. Nie trudno się domyślić, że propozycja odstąpienia od kryterium kursowego dostarcza amunicji zwolennikom referendum w sprawie przystąpienia do strefy euro, a w przyszłości być może także w innych sprawach regulowanych traktatami (np. członkostwa w NATO czy w WTO).

5. Już samo formułowanie wobec Unii tak daleko idącego warunku w sytuacji, gdy sami nie potrafimy znaleźć poparcia politycznego dla koniecznych zmian w konstytucji, stawia nas w dosyć niepoważnej sytuacji. Całkowicie chybiona wydaje się też ocena nastrojów panujących zarówno w instytucjach, jak i społeczeństwach strefy euro w sprawie przyjmowania nowych członków („Jak chcecie nas w strefie euro..."). Coraz wyraźniej rysuje się podział na kraje „Południa" i kraje „Północy". W świetle kryzysowych doświadczeń krajów „Południa", kraje „Północy" coraz silniej domagają się ścisłego respektowania przez kraje członkowskie przyjętych przez siebie zobowiązań wynikających z Traktatu z Maastricht. Omawiając to zaostrzenie się podziałów w strefie euro, The Economist (z 30 marca br.) wskazuje na Polskę i Litwę jako na kraje, którym bliskie jest podejście krajów „Północy" polegające na trzymaniu się obowiązujących reguł gry. Można się obawiać, że propozycja prezesa NBP przesuwa nas w tych ocenach wyraźnie w stronę mało wiarygodnych krajów Południa.

Zarówno prezes Marek Belka, jak i wicepremier Jacek Rostowski cieszą się zasłużonym poważaniem w międzynarodowych kręgach gospodarczych i politycznych. Można dlatego sądzić, że dużą szansę powodzenia miałaby ich wspólna misja polegająca na próbie przekonania Komisji UE oraz EBC do zmiany technicznego sposobu definiowania kryterium długu publicznego, tak aby mógł być on pomniejszony o koszty reformy emerytalnej. Zmiana ta, za którą mocno opowiadał się zresztą kilka lat temu wicepremier Rostowski, byłaby dużo bardziej korzystna dla Polski niż radykalne pomysły w sprawie kryterium kursowego czy przyszłości OFE. Niższy w wyniku zmiany definicji poziom długu zwiększałby pole manewru ministra finansów w trudnym okresie spowolnienia i jednocześnie obniżałby prawdopodobieństwo ataku spekulacyjnego na złotego, co z pewnością ucieszyłoby prezesa NBP. Co więcej, osłabłaby presja, aby z powodu krótkookresowych trudności budżetowych rozmontowywać drugi filar systemu emerytalnego, dzięki czemu uległyby zmniejszeniu różnice, jakie w tej kwestii istnieją między MF i NBP.

Autor jest Kierownikiem Katedry Makroekonomii Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie

W ostatnim czasie wicepremier Jacek Rostowski oraz część znanych ekonomistów próbuje skoncentrować dyskusję nad przystąpieniem do strefy euro na obmyślaniu nowych, dodatkowych kryteriów członkostwa. Takie ukierunkowanie wysiłku intelektualnego byłoby być może uzasadnione, gdybyśmy trwale spełniali dotychczasowe kryteria wynikające ze zobowiązań traktatowych. Ponieważ mamy z tym poważne problemy, to mnożenie warunków, ze spełnienia których nie wiadomo zresztą kto miałby nas rozliczać, należy uznać za nową, zawoalowaną formę eurosceptycyzmu i wygodny sposób odsuwania trudnych politycznie decyzji w nieokreśloną przyszłość.

Pozostało 92% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację