W ostatnim czasie wicepremier Jacek Rostowski oraz część znanych ekonomistów próbuje skoncentrować dyskusję nad przystąpieniem do strefy euro na obmyślaniu nowych, dodatkowych kryteriów członkostwa. Takie ukierunkowanie wysiłku intelektualnego byłoby być może uzasadnione, gdybyśmy trwale spełniali dotychczasowe kryteria wynikające ze zobowiązań traktatowych. Ponieważ mamy z tym poważne problemy, to mnożenie warunków, ze spełnienia których nie wiadomo zresztą kto miałby nas rozliczać, należy uznać za nową, zawoalowaną formę eurosceptycyzmu i wygodny sposób odsuwania trudnych politycznie decyzji w nieokreśloną przyszłość.
Kraje bałtyckie, mimo ostrego naruszenia fundamentów ekonomicznych, utrzymały sztywny kurs walut wobec euro
Prezes NBP też do niedawna praktykował różne warianty dyskretnego sceptycyzmu w sprawie euro, tyle że bardziej pasywnego, hołdującego zasadzie „poczekamy, zobaczymy". Jego wypowiedzi w tej kwestii były wstrzemięźliwe i choć czasem brzmiały niejednoznacznie, a nawet enigmatycznie, to ogólnie miało się wrażenie, że są one podyktowane chęcią zachowania neutralnego stanowiska. W trakcie debaty nad kryteriami członkostwa, jaką 4 marca zorganizowała kancelaria Prezydenta RP, w stanowisku prezesa NBP doszło jednak do nieoczekiwanego i radykalnego zwrotu. Co charakterystyczne, prof. Marek Belka tym razem postawił na lubianą przez siebie wyrazistość medialnego przekazu, a przede wszystkim na nieszablonowe rozwiązanie. Nie przyłączył się bowiem do gry polegającej na wyszukiwaniu dodatkowych kryteriów i zaostrzaniu w ten sposób warunków członkostwa, lecz zaproponował nową grę o odwróconych regułach. Po pierwsze, teraz to my stawiamy warunki Unii („jeśli chcecie nas w strefie euro, to zaproście nas bez kryterium kursowego"). Po drugie, zamiast własnego zaostrzania kryteriów, powinniśmy się domagać od Unii ich poluzowania.
Na pierwszy rzut oka jest to pomysł wskazujący na odejście od dotychczasowego własnego stanowiska i opowiedzenie się za szybszym przystąpieniem do strefy euro. Po zastanowieniu się jednak nad sensem propozycji dochodzę do wniosku, że w rzeczywistości jest to kolejny, choć nie wiem czy zamierzony, pomysł na odsunięcie w czasie decyzji o przystąpieniu Polski do strefy euro. Nie wykluczam, że propozycja została sformułowana ad hoc, aczkolwiek byłoby to dosyć zaskakujące biorąc pod uwagę, że prezes NBP wypowiadał się w obecności Prezydenta RP. Na marginesie należy zauważyć, że w obecnie toczącej się u nas dyskusji nie jest to pomysł nowy, gdyż został on niedawno przedstawiony na łamach „Rz" przez Ryszarda Petru.
Niezależnie od motywów i intencji, jakie przyświecały prezesowi NBP, sama propozycja jest mało realistyczna, trudna do racjonalnego uzasadnienia i ryzykowna z punktu widzenia długofalowych interesów kraju. Moje główne argumenty przeciw niej są następujące: