W mało której branży mamy do czynienia z taką kpiną z przepisów jak w ochronie, gdzie klienci wybierający w przetargach najniższe stawki muszą przecież wiedzieć, że przy nich nie da się zapłacić choćby minimalnej pensji. Rozwija się więc szara strefa i patologiczne formy pracy chronionej, nie wspominając o fikcji ochrony sprawowanej przez osoby niepełnosprawne. W tej fikcji ochoczo uczestniczą instytucje i urzędy państwowe, które z konieczności (wymuszonej przez przepisy) są kluczowym klientem firm ochroniarskich. To właśnie one, kiedy wybierają w przetargach nierealnie niskie stawki, przyczyniają się do patologii. Widać wyraźnie, że tzw. wolna ręka rynku nie działa, jeśli jest spętana regulacjami przetargów publicznych, które stawiają na jak najniższą cenę.
Czy coś tu zmieni konsolidacja rynku i czy wchodzący do Polski międzynarodowi gracze sprawią, że zbliżymy się do bardziej europejskich standardów? Nie bardzo w to wierzę; duże firmy, walcząc o rynek na początkowym etapie, mogą jeszcze zaostrzyć wojnę cenową. A międzynarodowe korporacje dbające na własnych rynkach o wysokie standardy zatrudnienia w innych krajach chętnie dostosowują się do lokalnych warunków. Tak naprawdę zadecydują tu klienci – duże, renomowane spółki, które tyle ostatnio mówią o społecznej odpowiedzialności biznesu, powinny się zainteresować, czy ich dostawcy – nie tylko produktów, ale i usług – przestrzegają choćby minimum dotyczącego warunków pracy. Jeszcze większa odpowiedzialność ciąży na administracji publicznej, która powinna wyznaczać dobre rynkowe standardy, a nie być siłą, która psuje rynek.