Bo zrozumieli, że byłoby to niekorzystne dla ich gospodarki. Właśnie niskie podatki i szansa zarobienia potężnych pieniędzy oraz stabilny system prawy spowodowały, że Szwajcaria stała się mekką dla światowych firm. Swoje siedziby mają już nie tylko w Genewie, czy Zurichu, ale coraz częściej w mniejszych miastach. Jest tam bezpiecznie, pod każdym względem, więc prezesi chętnie sprowadzają do siebie rodziny i nie są niedzielnymi rodzicami. Szwajcarskie szkoły należą do europejskiej czołówki, także dzięki temu, że są tak bardzo międzynarodowe. Dzieci uczą się tam globalizacji od postaw. I był przecież jakiś powód, dla którego prezes Lufthansy, Christopher Franz postanowił porzucić prestiż i z pewnością wysoką pensję prezesa największego niemieckiego przewoźnika i przenieść się do Szwajcarii, obejmując stanowisko szefa farmaceutycznego giganta Roche. Nie ukrywał, że na jego decyzję wielki wpływ miał fakt, że tak chciała jego rodzina, z którą jako szef szwajcarskiej firmy — linii lotniczej Swiss mieszkał właśnie w tym kraju.

Dla takich ludzi, jak właśnie Franz i wielu innych, Szwajcarzy zagłosowali przeciwko populistycznym pomysłom wpływu opinii publicznej na politykę firm. Czy gdyby zagłosowali na „tak", te pieniądze przeszłyby w ręce pracowników, którzy otrzymywaliby wyższe wynagrodzenia? Bardzo wątpliwe. Właściwie niemożliwe. Pensja prezesa składa się z wielu ruchomych elementów. Pensja pracownika jest stała. Może co najwyżej dostać premię, jeśli mu się należy. Zabranie prezesowi i dołożenie pracownikom uniemożliwiłoby elastyczność w zarządzaniu firmami, nie mówiąc, że pewnie niejeden prezes dobrze zastanowiłby się, czy rzeczywiście warto osiedlać się i płacić podatki w Szwajcarii. To takie myślenie stało właśnie za szwajcarskim „nie".

Na drugim biegunie zmian w korporacyjnych wynagrodzeniach jest Francja, gdzie socjalistyczny rząd gwałtownie i chaotycznie szuka pieniędzy gdzie się tylko da. Fiaskiem skończyły się zakusy na podwyższenie podatków dla najwięcej zarabiających, bo nagle „stali się" Belgami. Zresztą okazało się, że cały program nie wypalił i teraz jest konsultowany z pracodawcami i politykami i kto wie co z tego wyniknie. Tak samo jak z zakusów na rzeczywiście astronomiczne zarobki piłkarzy. Z jednej strony Francuzi są superdumni ze swoich Les Bleus, z drugiej strony jednak ich zarobki budzą emocje i rząd chciałby je przyciąć o superpodatek. Czy to jest wykonalne? Pewnie tak. Ale wcale nie jest wykluczone, że będzie to kolejny niewypał.

Powolne, ale zdecydowane podnoszenie podatków przeżywają także Polacy. Co wymyśli nowy minister finansów, żeby z jednej strony nie zdusić wzrostu gospodarczego, a z drugiej nie narażać się na połajanki z Brukseli? Czekamy z niecierpliwością. Jedyne w tej sytuacji, czego możemy sobie życzyć, to żeby ten wzrost PKB nie okazał się chwilowy. Tylko wtedy będziemy mogli mieć nadzieję, że minister Szczurek nie zachce, jak jego poprzednik, coraz głębiej sięgać do naszych kieszeni.

I może jednak przyjrzy się „kominówce", która się nie sprawdza, bo jest mnóstwo metod jej ominięcia, ale wiele talentów z tego powodu nie chce pracować w państwowych firmach. A wielu z tych, którzy się na to decydują mają dobrze zarabiających małżonków.