Taki wybór stawiając przed Polakami, zapewne liczy się na to, że nikt nie będzie chciał w przepaść skakać. A przejęcie aktywów OFE i tak nikogo nie dotknie, przeksięgowane zostaną po prostu nasze oszczędności na zobowiązania ZUS, ale świat się przecież od tego nie zawali. Co więcej pieniądze te posłużą wspieraniu wzrostu gospodarczego poprzez współfinansowanie projektów ze środków unijnych. Wybór jest prosty – albo eldorado, albo skok w przepaść. Trzeba być zupełnym szaleńcem, żeby się sprzeciwiać zmianom w OFE, nieprawdaż?
Dobry film przygodowy musi mieć wartką akcję, zrozumiałą historię i jasny podział na złych i dobrych bohaterów. Zwykle zły bohater ma tak odrażającą fizjonomię, że nie sposób się z nim utożsamiać. Ta analogia nie jest przypadkowa – OFE mają być tym złym bohaterem, bo prywatne, bo pobierają opłaty, bo generują dług (sic!), bo kupują obligacje (sic!), no i co najważniejsze – ich trwanie doprowadzi przecież do zagłady kraju. Z drugiej strony mamy perspektywę mlekiem i miodem płynącej krainy, której do szczęścia brakuje tylko pieniędzy z OFE, aby sfinansować drugą transzę unijnej pomocy.
Ale rzeczywistość jest zwykle bardziej skomplikowana niż film. Nie jest prawdą, że albo radykalna redukcja OFE, albo katastrofa finansowa kraju. Jeśli ustawa nie zostanie przyjęta – a przecież to wciąż jest prawdopodobny scenariusz – to najprostszym rozwiązaniem dającym oddech fiskalny byłoby zawieszenie składki emerytalnej do OFE np. na dwa lata. Następnie, korzystając z powoli poprawiającej się koniunktury, warto pochylić się nad działaniami zapowiedzianymi w pierwszym i drugim expose premiera, aby zmniejszyć poziom generowanego przez państwo długu i jednocześnie odsztywnić raz na zawsze polskie finanse publiczne.
Inaczej grozi nam wariant stagnacji. Bo pieniądze z OFE wraz z unijnymi wprowadzą nas w 2-letni przyjemny letarg, który pewnego dnia zostanie brutalnie przerwany przez pierwsze zawirowanie gospodarcze. Przekonały się o tym kraje Południa, gdzie parasol wspólnej waluty, jak i finansowe wsparcie unijne uśpiły czujność polityków, ale też – trzeba to przyznać – wielu ekonomistów. Dziś konsekwencje tego letargu ponoszą rzesze młodych ludzi niemogących znaleźć pracy. Droga to lekcja ekonomii.
Niecałą dekadę temu padło hasło Nicea albo śmierć. Jak wiemy z naszej bogatej historii, takie stawianie spraw nie ułatwia dyskusji, ogranicza pole analizy, wzbudza tylko emocje. Samo hasło zapewne wielu pamięta, ale o co chodziło? Dziś proponuje nam się podobne zawołanie, tym razem brzmi ono „likwidacja OFE albo śmierć". A to nieprawdziwy wybór. Dla przypomnienia: politycy, którzy tak stawiają sprawy, przegrywają w dłuższym okresie.