Po iście sprinterskim finiszu ustawa o OFE została uchwalona i podpisana. Proces marginalizacji, a w perspektywie pewnie likwidacji funduszy emerytalnych wkroczył w decydującą fazę. Przyjmując to do wiadomości, nie zamierzam kontynuować dyskusji o skutkach istnienia OFE. Przedstawię tylko kilka refleksji rodzących się po dyskusji w mediach i w Sejmie przed przyjęciem ustawy o OFE. W trakcie debaty pojawiło się wiele interesujących koncepcji, które zapewne przewartościują utarte poglądy dotyczące teorii i praktyki polityki, nauk ekonomicznych oraz prawa, zwłaszcza konstytucyjnego.
Zewnętrzny obserwator zmagań parlamentarzystów zauważyłby zapewne, że niemal jednomyślnie (poza posłami Twojego Ruchu i kilkoma niezależnymi) prześcigali się w przedstawianiu argumentów o szkodliwości OFE. Zdumiałby się jednak, analizując wyniki głosowań. Okazało się, że cała niemal opozycja, która z zaangażowaniem krytykowała OFE, nie poparła ustawy rozpoczynającej proces likwidacji funduszy. Klasyczny dylemat „jestem za, a nawet przeciw" znalazł twórcze rozwinięcie.
Obserwator dyskusji sejmowej nad ustawą skonstatowałby zapewne, że w Polsce ustawy uchwalają się same, a rola parlamentarzystów ogranicza się do wnikliwej krytyki samouchwalającego się prawa. Wprawdzie ustawy, które kształtowały system emerytalny w Polsce, zostały uchwalone już kilkanaście lat temu i od tego momentu scena polityczna uległa istotnym przekształceniom, ale w parlamencie nadal jest wielu polityków, którzy uczestniczyli w tworzeniu tego prawa. Tymczasem żaden z zabierających głos nie przyznał, że przyczynił się do jego ustanowienia. Przywołajmy wystąpienia dwu dyskutantów, których głosy zabrzmiały w debacie najmocniej: prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego i przewodniczącego SLD Leszka Millera. Pierwszy nazwał OFE największym oszustwem ostatniego 20-lecia, drugi określił je mianem największego przekrętu, obarczając winą mityczną „partię OFE".
Przypomnijmy zatem, że system emerytalny z elementem kapitałowym (OFE) został stworzony dzięki dwóm ustawom: z 28 sierpnia 1997 r. o organizacji i funkcjonowaniu funduszy emerytalnych oraz z 13 października 1998 o systemie ubezpieczeń społecznych. W przenośni można by powiedzieć, że w roku 1997 zostało stworzone „narzędzie zbrodni", a w 1998 – użyte. Pierwszą z ustaw uchwalił Sejm II kadencji, kiedy rządy sprawowała koalicja SLD–PSL. Druga powstała za rządów AWS–UW.
Sprawdziłem, jak wtedy zachowywali się dwaj obecni liderzy opozycji. Zdziwiłem się niezmiernie, gdy w oparciu o dostępne dziś informacje dowiedziałem się, że nie tylko nie protestowali przeciw wprowadzanym rozwiązaniom, ale wręcz przeciwnie – mogą być uważani za ich współtwórców. Wprawdzie w dostępnym w Internecie archiwum Sejmu brak informacji, jak poszczególni posłowie głosowali nad pierwszą z ustaw, ale z niemal 100-procentową pewnością można przyjąć, że Leszek Miller jako członek koalicji rządzącej głosował za przedłożeniem rządowym. Jarosław Kaczyński nie był wtedy posłem, ale był już posłem kolejnej kadencji, kiedy została uchwalona druga z ustaw. Kiedy słuchałem jego sejmowego wystąpienia 6 grudnia, byłem przekonany, że gwałtownie protestował przeciw wprowadzanym w 1998 r. rozwiązaniom. Ze zdziwieniem odkryłem jednak, że co najwyżej przyjął życzliwie neutralną pozycję. Będąc posłem niezależnym, w trakcie trzeciego czytania ustawy w Sejmie wstrzymał się od głosu, a w trakcie głosowań nad poprawkami Senatu głosował przeciw nim (spośród 10 poprawek Senatu głosował za odrzuceniem siedmiu), czyli, inaczej mówiąc, poparł reformę. Również Leszek Miller nie przeciwstawił się pryncypialnie tej niegodziwej, jak dziś uważa, ustawie. W trakcie trzeciego czytania wstrzymał się od głosu. W głosowaniach nad poprawkami Senatu nie uczestniczył.