Już dziś jednak wiadomo, że nie będą one miały charakteru bezwzględnie obowiązującego na ternie całej UE i nie zostaną określone w nowej dyrektywie, jak chcieli niektórzy entuzjaści takiego rozwiązania. Pojawią się jednie zalecania dotyczące stosowania istniejących obecnie w unijnym prawie norm środowiskowych, które potem mogą poszczególne kraje (o ile uznają to za właściwe) wprowadzić do własnego prawodawstwa.

Dla Polski to ogromny sukces, bo inwestorzy posiadający nad Wisłą łupkowe koncesje, często skarżyli się na niestabilne i nieprzewidywalne otoczenie prawne. Nowe obostrzenie środowiskowe niewątpliwie spowodowałyby zwiększenie kosztów działalności tych firm oraz wydłużył czas prowadzonych prac, a być może w niektórych sytuacjach nawet uniemożliwiły ich przeprowadzenie.

Regulacje unijne, to jednak nie jedna prawna bariera rozwoju łupkowych poszukiwań w Polsce. Dużo większe znaczenie mają zmiany w krajowym ustawodawstwie, nad którymi rząd pracuje już od 2011 r. Dziś kluczowe wydaje się zwłaszcza określenie takich zapisów w projekcie nowelizacji prawa geologicznego i górniczego, które nie tyle uregulują na nowo kwestie udzielania koncesji, czy zakresu prac poszukiwawczych, co będą stanowić wsparcie dla firm lub przynajmniej nie pogorszą ich dotychczasowego statusu. Czy tak się stanie pokażą najbliższe tygodnie.

Powołany w listopadzie na stanowisko ministra środowiska Maciej Grabowski oraz w grudniu Sławomir Brodziński na stanowisko wiceministra środowiska i głównego geologa kraju obiecują szybkie przedstawienie rozwiązań uwzględniających interesy firm i Skarbu Państwa. Łupkowa branża wierzy w porozumienie i czeka. Oby nie kolejne dwa lata, bo wtedy może być już za późno na rywalizację o zagraniczny kapitał, który gazu w łupkach, lub nawet znajdującego się w złożach konwencjonalnych, może szukać w bardzo wielu miejscach na świecie. Przykłady wycofywania się firm z Polski na bardziej obiecujące rynki już mamy. Wystarczy przeanalizować działania kanadyjskiego Talisama, czy amerykańskiego Exxon Mobil.