Nawiasem mówiąc, Komisja Europejska zmienia front po kilku korzystnych dla LOT sygnałach i wstępnych zapowiedziach, że plan ratowania firmy jest z grubsza w porządku.
Jeżeli Bruksela zdecyduje o zwrocie pieniędzy, odbierzemy solidną lekcję. Przede wszystkim przyszłość LOT stanie pod gigantycznym znakiem zapytania. I z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością można powiedzieć, że przewoźnik tak dużej kwoty nie znajdzie. To może być naprawdę jego koniec, bo trudno wyobrazić sobie kolejny scenariusz ratunkowy do scenariusza ratunkowego. Jedynym wyjściem byłby solidny inwestor, tylko że taki do wkładania kasy w LOT jakoś się nie pali.
Paradoks polega na tym, że w ostatnich miesiącach dla polskiego przewoźnika zaświeciło jakieś światełko w tunelu. Firma ma sensowny, zdeterminowany zarząd, wyniki finansowe wskazywały, że powoli zaczyna ona wstawać z kolan. To jednak nie wystarczyło.
Mamy w Polsce firmy ?i branże w zasadzie trwale nierentowne, pozostające ?w różnych formułach własności państwowej. Próbuje się w nich za wszelką cenę utrzymać status quo wywodzące się jeszcze ?z absurdalnych zasad gospodarki PRL-owskiej. Powód braku zmian, braku, czasami radykalnej, restrukturyzacji jest jeden: koszty społeczne, a co za tym idzie – polityczne. I wydawało się, że podawanie kroplówki finansowej z publicznej kasy jest metodą skuteczną.
Przykład LOT świadczy o tym, że niekoniecznie. Pokazuje on, że długie utrzymywanie status quo może się skończyć po prostu wołaniem już nie o jakieś zawoalowane formy wsparcia, lecz o żywą gotówkę, by ratować dogorywającą firmę. A najpóźniej włącza się tu Bruksela ze swoimi zasadami i mechanizmami. Można na nie utyskiwać, można doszukiwać się skrajnych niekonsekwencji w postępowaniu Komisji, ale jedno przyznać trzeba: przez lata polscy rządzący i część polskich firm zasłużyły na to, by znaleźć się pod ostrzałem Brukseli.