Globalne nierówności zaczęły się pogłębiać wraz z nastaniem rewolucji przemysłowej, kiedy gospodarki niektórych krajów zaczęły się rozwijać znacznie szybciej niż reszta świata. Dało im to przewagę, którą utrzymały aż do początku ery globalizacji. Rozpoczął się wówczas „pościg" za liderami i niektóre najuboższe kraje przeobraziły się w rynki wschodzące, a nawet globalne lokomotywy wzrostu.
Jeszcze za wcześnie, by to ostatecznie przesądzać, ale wydaje się, że od końca lat 90. nierówności pomiędzy krajami zaczęły się zmniejszać. Jednak z drugiej strony dane wskazują, że w niektórych krajach globalizacja wiązała się z pogłębieniem nierówności – o czym wspominali niedawno tak pozornie różni przywódcy, jak prezydent Barack Obama i papież Franciszek.
W swoim najnowszym badaniu Branko Milanovic z Banku Światowego spojrzał na problem nierówności pod innym kątem. Zaproponował, abyśmy zmierzyli nierówności nie między państwami, ale ich indywidualnymi mieszkańcami. Co by się stało, gdybyśmy zamiast porównywać np. Polskę z Niemcami czy bogatych z ubogimi w Polsce, porównali każdego człowieka z innymi ludźmi? Zobaczylibyśmy wzrost czy raczej spadek globalnych nierówności występujących między najbogatszymi i najuboższymi obywatelami, niezależnie od miejsca zamieszkania?
Od kogo są bogatsi najbiedniejsi Niemcy
Badanie pozwoliło na ciekawe wnioski. Wynika z niego, że świat jest areną ogromnych nierówności. Jeśli zastosuje się standardowy wskaźnik (współczynnik Giniego), są one na świecie dużo głębsze niż w obrębie jakiegokolwiek kraju, nawet tego o największych nierównościach. Luka między ubogim mieszkańcem Indii czy Afryki Subsaharyjskiej a członkiem klasy wyższej na Zachodzie to otchłań.
Wbrew powszechnemu przekonaniu Polska już należy do najbogatszych krajów świata, co nie oznacza, że wszyscy są tu bogaci.