Czy polskie uniwersytety przetrwają

W końcówce PRL (1990 r.) mieliśmy w Polsce 390 tys. studentów. Potem liczba ta zaczęła gwałtownie rosnąć i doszła do 1953 tys. studiujących w 2006 r.

Publikacja: 13.02.2014 12:57

Czy polskie uniwersytety przetrwają

Foto: Fotorzepa, Karol Zienkiewicz

Ten pięciokrotny wzrost w ciągu 15 lat to chyba jeden z największych skoków edukacyjnych w historii świata. W 2010 r. udział kończących studia w całym roczniku młodych ludzi przekroczył już 55 proc.

Ocena tego skoku nie jest jednak jednoznaczna. Według powszechnej opinii wzrost ilościowy został okupiony znacznym pogorszeniem jakości. To w połączeniu ze specyficzną strukturą kształcenia, w której dominowały kierunki niemające bezpośredniego przełożenia na gospodarkę (bo są tanie), sprawiło, że trudno dostrzec wpływ edukacji na unowocześnienie gospodarki. Ale moim zdaniem negatywne oceny są tutaj przesadzone. Postęp techniczny w Polsce jest dość szybki, tyle że ma charakter imitacyjny. Jednak do importu gotowych rozwiązań dostarczanych przez świat także potrzebny jest pewien poziom kwalifikacji.

Skutkiem ubocznym upowszechnienia wykształcenia jest rosnąca frustracja młodzieży z powodu złej sytuacji na rynku pracy; prawie co trzeci absolwent jest bezrobotny.

Jednak w polskim systemie wyższego kształcenia zachodzą zmiany wywołane przez demografię. Liczebność roczników studenckich spadła w ciągu dziesięciu lat o 10 proc. Wciąż maleje też liczba studentów. W ubiegłym roku było ich o ok. 300 tys. mniej (1670 tys.) niż w rekordowym 2006 r. W tym roku liczba studentów wyniesie nieco ponad 1,5 mln, a za dziesięć lat spadnie do 1,25 mln.

Zmianom ilościowym towarzyszy zmiana preferencji studiujących. Na znanym mi uniwersytecie na wydziale fizyki jest 32 profesorów i trzech studentów na pierwszym roku. Na innej uczelni nabór na kierunek filozoficzny (kilkudziesięciu pracowników) był zerowy.

Uczelnie, zmuszone quasi-rynkowym systemem finansowania, zaczynają przebąkiwać o likwidacji kierunków humanistyczno-teoretycznych. Zaczynamy się zbliżać do koncepcji, całkowicie poważnie rozważanej na Słowacji, aby takie kierunki w ogóle zamknąć. Idea, że wykształcenie jest samoistnym dobrem, które będzie profitować w życiu społecznym, wyraźnie traci na popularności. Wcale nie jest pewne, że zostaną osiągnięte cele zapisane w strategii „Europa 2020". Zgodnie z nimi w UE wskaźnik osób z wyższym wykształceniem ma wynieść 40 proc. ?(w Polsce 45 proc.) ludności w wieku 30–34 lata. Cele te są zagrożone nie tylko ze względu na koszty i proste pytanie: po co?, ale także z powodu spadającego popytu na tytuły. Na razie górą jest niemiecko-austriacka koncepcja rozwoju szkolnictwa fachowego.

Tak czy owak przed Polską wiele wyzwań i konieczność sporej rewolucji w strukturze edukacji. Postępujący spadek liczby studentów doprowadzi do bankructwa szkół prywatnych. Natomiast decydenci państwowi będą musieli podjąć decyzję: finansować kierunki widma czy zachęcać do ich zamykania. Dla pracowników szkół wyższych oznacza to koniec pewności zatrudnienia i pogorszenie sytuacji materialnej z powodu mniejszych szans na wieloetatowość.

Do tej pory wszystkie zainteresowane strony prowadziły grę na czas, akceptując pogorszenie jakości kształcenia, byleby utrzymać liczbę studiujących. Możliwości te jednak się wyczerpują. Może zatem stanie się tak, że kształcąc mniej, będziemy kształcić lepiej, a jakaś polska uczelnia awansuje w rankingu światowym do drugiej setki uniwersytetów.

Ten pięciokrotny wzrost w ciągu 15 lat to chyba jeden z największych skoków edukacyjnych w historii świata. W 2010 r. udział kończących studia w całym roczniku młodych ludzi przekroczył już 55 proc.

Ocena tego skoku nie jest jednak jednoznaczna. Według powszechnej opinii wzrost ilościowy został okupiony znacznym pogorszeniem jakości. To w połączeniu ze specyficzną strukturą kształcenia, w której dominowały kierunki niemające bezpośredniego przełożenia na gospodarkę (bo są tanie), sprawiło, że trudno dostrzec wpływ edukacji na unowocześnienie gospodarki. Ale moim zdaniem negatywne oceny są tutaj przesadzone. Postęp techniczny w Polsce jest dość szybki, tyle że ma charakter imitacyjny. Jednak do importu gotowych rozwiązań dostarczanych przez świat także potrzebny jest pewien poziom kwalifikacji.

Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację