Nabywcy towarów i usług zaczynają się rozglądać za tańszymi dostawcami i szantażować dotychczasowych odejściem. Ci z kolei naciskają na swoich kooperantów, wymuszając cięcie kosztów. Nie inaczej jest z polską energetyką.
Gdy nadeszło spowolnienie, do negocjowania kontraktów ruszyli najwięksi pożeracze prądu. A za nimi połączeni w koalicje grup zakupowych mniejsi przedsiębiorcy. Teraz energetycy chcą przycisnąć swoich dostawców węgla, którzy i bez proponowanych obniżek cen mają słabe wyniki.
I gdyby naprawdę działał tu rynek, nie byłoby czego komentować. Albo obie strony by się dogadały, albo elektrownie zmieniłyby dostawców na tańszych, być może sięgając po paliwo z importu.
Sęk w tym, że to kłótnia w rodzinie – państwowych gigantów energetycznych z państwowymi kolosami węglowymi. A rodziny za drzwi się nie wyrzuca. Zadbają o to „rodzice", czyli ministrowie skarbu i gospodarki. Politycy mają ucho wyczulone na nastroje społeczne na Śląsku, zwłaszcza u progu dwuletniego maratonu wyborczego.
Spółki węglowe są rzeczywiście w trudnej sytuacji i mają mocno ograniczone pole manewru. Cięcie płac w kopalniach nie wchodzi w rachubę, zwolnienia grupowe – też nie. Kopalnie będą co najwyżej wypychać starszych pracowników na górnicze emerytury.