Prawie nikt nie zarobił na klubie piłkarskim

Wybory w 1989 roku odmieniły także kluby sportowe. W PRL sport finansowało państwo, później kluby musiały o siebie zadbać same. ?Do dziś niewielu się to udaje.

Publikacja: 02.05.2014 05:00

Stefan Szczepłek

Stefan Szczepłek

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompala

Do końca PRL zakłady pracy lub inne instytucje państwowe utrzymywały kluby. Kiedy wybuchła „Solidarność", związkowcy postanowili z tym skończyć. W setkach zakładów pracy pozbawili sportowców lewych etatów, co było równoznaczne z początkiem upadku wielu klubów. ?Śląsk, dominujący w polskiej piłce przez kilkadziesiąt lat, nagle stracił znaczenie. To nie przypadek, że po raz ostatni drużyna ze Śląska została mistrzem Polski w roku 1989 (Ruch Chorzów), czyli roku przemian ustrojowych.

Wszyscy mniej więcej w tym samym czasie – tuż po przełomie ustrojowym – szybko się przekonali, że pieniądze nie będą już spadać z nieba i trzeba o nie zadbać samemu.

Początkowo głównym źródłem dochodów stała się sprzedaż zawodników na Zachód. Piłkarze zaczęli wyjeżdżać za granicę od końca lat 70., a w 80. i 90. stało się to normą. W 1978 r. Manchester City zapłacił Legii za Kazimierza Deynę 100 tys. funtów i dodał komplet strojów piłkarskich firmy Adidas. W 1982 r. Juventus zapłacił Widzewowi za Zbigniewa Bońka 1,8 mln dol. To była fortuna. Można było utrzymać klub i jeszcze coś zostało. Tyle że Boniek był jeden.

Klub piłkarski w Polsce zarabia przede wszystkim na transferach zawodników, sprzedaży biletów, reklam i praw telewizyjnych.

Do końca PRL nikt nie liczył pieniędzy. Niektóre kluby funkcjonowały jako wydziały zakładów pracy. Klub Grzegorza Laty, Henryka Kasperczaka i Andrzeja Szarmacha – Stal Mielec – był fabrycznym klubem Wytwórni Sprzętu Komunikacyjnego. Mieliśmy takich w kraju więcej. Bałtyk był wydziałem stoczni w Gdyni.

Piłkarze nie grali z reklamami na koszulkach. Pierwszym klubem, który z taką reklamą wyszedł na boisko, była Wisła Kraków. Po znajomości z jakimś polsko-austriackim biznesmenem reklamowała kawę Alvorada, którą zresztą łatwiej było kupić w Wiedniu niż w Krakowie. W roku 1984 Wisła wystąpiła w takich koszulkach w finale Pucharu Polski w Warszawie. Jak tylko obecni na stadionie pułkownicy to zobaczyli, w przerwie kazali im te koszulki zdjąć.

Wkrótce tego rodzaju reklama stała się normą. Górnik reklamował dżinsy Casucci, Widzew – wino Cin & Cin, właściciel Lecha Ryszard Górka – swoje stacje benzynowe. Kluby zaczęły się prywatyzować.

Nie ma dziś w ekstraklasie i I lidze ani jednego, który miałby tego samego właściciela przez 25 lat. Najdłużej wytrzymuje Bogusław Cupiał. Jego Tele-Fonika jest właścicielem Wisły od roku 1998. Jacek Rutkowski, właściciel Holdingu Amica Wronki, stworzył od zera klub o tej samej nazwie, wypromował dzięki niemu firmę (branża AGD), a potem przeprowadził fuzję z Lechem Poznań.

Zbigniew Drzymała dokonał niezwykłej rzeczy w Grodzisku Wielkopolskim. Wprowadził do ekstraklasy klub o nazwie Groclin Dyskobolia, wybudował urokliwy stadion, a nawet kilometr asfaltowej drogi, żeby łatwiej było dojechać przez pole. Wszystko to dzięki swojej fabryce produkującej fotele do samochodów najlepszych firm. Ale w małej miejscowości klub z dużymi aspiracjami nie ma szans na dłuższy żywot, więc Drzymała musiał sprzedać Groclin. Kupił go deweloper Józef Wojciechowski (J.W. Construction) i przekształcił w Polonię. W ciągu pięciu lat zainwestował w nią ok. 100 mln, ale stracił ok. 70 mln zł i zrezygnował. Sprzedał klub za 5 mln zł.

W różnych okresach tonący chwytali się brzytwy. Doszło nawet do tak egzotycznej fuzji klubów, jak Olimpii Poznań z Lechią Gdańsk. Olimpia była klubem milicyjnym, a Lechia kojarzyła się z „Solidarnością". Wspólnie nie mieli szans niczego dokonać.

Właściciel centrum handlowego w Rzgowie Antoni Ptak był właścicielem kilku klubów: ŁKS Łódź (który przemianował na ŁKS-Ptak), Pogoni Szczecin, Piotrcovii. Charakteryzował się tym, że kupował na pęczki brazylijskich piłkarzy, którzy w większości nie umieli grać.

Zmiana historycznych nazw klubów lub dodawanie do nich członów z nazwami firm to też cecha charakterystyczna dla nowych czasów, mówiąca wiele o nowych właścicielach. Ptak to przykład skrajny. Ale mieliśmy też Legię-Daewoo, Igloopol Dębica. Rekord ustanowili nowobogaccy właściciele klubu Sokół Pniewy, który przemianowali na Tygodnik Miliarder. Pod tą nazwą grał w sezonie 1994/1995 w ekstraklasie.

Te historie nie mają końca. Bodaj tylko dwóch z kilkudziesięciu właścicieli klubów piłkarskich w ostatnim ćwierćwieczu na nich zarobiło. Pierwszy to Janusz Romanowski, działacz młodzieżowy, który znakomicie wyczuł koniunkturę, doprowadził do sukcesów Legię oraz Polonię. Drugi to Andrzej Kuchar, do niedawna właściciel Lechii Gdańsk. Odszedł ze względu na nienormalnych kibiców.

Do końca PRL zakłady pracy lub inne instytucje państwowe utrzymywały kluby. Kiedy wybuchła „Solidarność", związkowcy postanowili z tym skończyć. W setkach zakładów pracy pozbawili sportowców lewych etatów, co było równoznaczne z początkiem upadku wielu klubów. ?Śląsk, dominujący w polskiej piłce przez kilkadziesiąt lat, nagle stracił znaczenie. To nie przypadek, że po raz ostatni drużyna ze Śląska została mistrzem Polski w roku 1989 (Ruch Chorzów), czyli roku przemian ustrojowych.

Pozostało 89% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację