Nic zatem dziwnego, że jeden z klasyków ekonomii Frederic Benham głośno zawołał: „konsument jest królem". Przez półtora wieku trochę się jednak zmieniło i owo królowanie zrobiło się jeszcze bardziej demokratyczne. Bo choć socjaliści narzekają, że bogactwo skupia się w rękach finansowej elity, nie można zaprzeczyć, że dochody osób biednych rosły bardzo szybko i to klasy uboższe oraz niższe klasy średnie łącznie dysponują tak olbrzymimi środkami, że decydują o kształcie rynku. A owe decyzje – przyznajmy to ze smutkiem – promują tandetę i niskie ceny towarów kosztem jakości. Pani Bosacka i inni badacze problemu mogą wytykać niską zawartość surowców podstawowych i wysoką zawartość substytutów oraz utrwalaczy, ale ludzie i tak będą wybierać szynkę za 13 zł (rekord to 8 proc. mięsa wieprzowego), ser żółtawy w podobnie niskiej cenie czy parówki za 4,99 zł, które śmiało mogą jeść najbardziej ortodoksyjni weganie.
Na spsienie świata można narzekać, ale nie można obrażać się na rynek, skoro zgodziliśmy się na demokrację polityczną i ekonomiczną. Trzeba przyjąć, że król konsument dokonuje wyborów, maksymalizując relację subiektywnie wycenionej użyteczności do ceny. Czasem jednak rozlegają się głosy protestu. Takim głosem jest – cytowany przez „Puls Biznesu" – raport analityków Komisji Europejskiej o jakości towarów w eksporcie wewnętrznym Unii Europejskiej. Analitycy pracowicie przebadali tysiące towarów, mierząc ich jakość. I doszli do wniosku, że w wielu krajach, w tym Polsce, jakość jest bardzo niska (podobno gorsza od nas jest tylko Hiszpania). Mam umiarkowane zaufanie do pomiarów wielkości trudnopoliczalnych, zwłaszcza w odniesieniu do wielotysięcznych zbiorów. Martwi mnie także niewielki sens wydawania pieniędzy podatnika na działalność naukową, która sprawy podstawowej – wyborów konsumenta – zmienić nie jest w stanie. Wyniki mogą oczywiście być używane w dyskusjach i prognozach ekonomicznych, ale będzie to zgodne z regułą pijaka i latarni (używa jej nie dla oświecenia, ale podparcia). Dotyczy to też dyskusji o polskim handlu zagranicznym, którego przyszłość widziana jest różnie. Tego samego dnia (16 września) „Rzeczpospolita" opublikowała artykuł „Polski eksport będzie się miał coraz lepiej", a portal Bankier.pl – „Polski eksport potrzebuje nowego napędu"; oba teksty wykorzystują oceny analityków dużych banków.
Oczywiście zgadzam się z głosem optymistów. Choć zdaniem analityków KE, jakość eksportowanych przez Polskę wyrobów się nie poprawia, to w latach 2003–2013 wartość eksportu wzrosła trzykrotnie (średniorocznie blisko o 12 proc.). W tym samym czasie nasz udział w całkowitym handlu Unii Europejskiej zwiększył się z 1,7 do 2,8 proc. Rzekomo niska jakość naszych produktów w tym nie przeszkodziła. Zapewne dlatego, że ciągle cierpimy na lukę w handlu zagranicznym; nasz udział w handlu jest prawie dwukrotnie niższy niż udział w unijnym PKB (5 proc.); mówiąc inaczej, nasza relacja handlu zagranicznego do PKB należy do najniższych w UE. Rzecz jasna prawdą jest – tu cytuję głosy pesymistów – że trzeba produkować jak najlepiej, szukać nowych, pozaunijnych rynków zbytu czy elastycznie reagować na szoki popytowe. Ale to nieprawda, że nasza zbyt kiepska oferta handlowa wkrótce nie będzie znajdować nabywców. Pomagać nam będzie rosnąca, także w znacznie bogatszych krajach, skłonność do preferowania ceny kosztem jakości. To nie nasza wina, lecz konsekwencja demokracji rynku. I nic nie zmieni faktu, że i tak jest to najlepszy mechanizm spośród wszystkich kiepskich mechanizmów demokratycznych.