Pamiętam do dzisiaj wstrząsające wrażenie, jaki zrobił na mnie berliński Pomnik Spalonych Książek ze skromną inskrypcją: „To jest tylko gra wstępna. Tam, gdzie książki palą, na końcu będą palić ludzi". Książka to fundament cywilizacji, symbol dzielenia się wiedzą – dzisiaj ignorowana, a wręcz coraz więcej osób szczyci się tym, że nie czyta wcale. Po co? W szkole wszystkiego uczą we fragmentach i zawsze można sięgnąć po bryk ze streszczeniem. A nauczycielowi wystarczy, że uczeń wie cokolwiek, nawet jeśli książki nie widział na oczy.
Polacy coraz mniej wydają na książki
Szansą na wzrost czytelnictwa miały być e-książki; czytnik jest jakąś atrakcją dla osoby korzystającej z nowych technologii – skoro ciągle siedzi w internecie, to może zerknie na jakąś książkę. Z moich obserwacji wynika jednak, że e-booki czytają ludzie, którzy czytali też papierowe wersje. Jeśli kogoś przerasta tekst z kilkoma tysiącami znaków na portalu internetowym, nie sięgnie przecież po e-booka.
Karl Taro Greenfeld w mocnym tekście opublikowanym przez „The New York Times" (niedawno jego przedruk wydrukowała też „Gazeta Wyborcza") pisze wręcz o erudytach z Twittera. Czytają tylko nagłówki z internetowych tekstów, udostępniane przez Twittera czy Facebook, ale to nie pozbawia ich prawa występowania w roli autorytetów w niemal każdej sprawie.
Książki odchodzą w zapomnienie. Księgarnie posiłkują się sprzedażą artykułów papierniczych, ale i tak nie powstrzyma to ich likwidacji, zwłaszcza tych w małych miastach, co najwyżej ją odciągnie. Swoje zrobi też program darmowych podręczników – choć odciąży rodziców w wydatkach, odetnie księgarzom ostatni pewny przychód. Smutne, ale trzeba się z tym pogodzić i tyle – do czytania nikt nikogo nie zmusi.