W ubiegłym roku zapowiedział Pan, że do końca 2015 r. nie uwolni cen energii dla gospodarstw domowych. Jakie muszą być spełnione przesłanki, by zliberalizować rynek.
Bardzo ważna jest liczba zmian sprzedawcy energii. Na razie odbiorcy dopiero uczą się tego rynku, a w ciągu ostatnich ośmiu lat na ten krok zdecydowało się zaledwie 2 proc. z około 16 mln gospodarstw. To kropla w morzu. Jeśli będzie przynajmniej 10 proc., to będziemy mogli mówić o w pewnej części wyedukowanym społeczeństwie. Ale daleki byłbym od ustalania konkretnych parametrów liczbowych, bo w tej chwili zależy mi na tym, by zmiany były świadome i uczciwe. Rynek musi się oczyścić z nieuczciwych sprzedawców i wątpliwych praktyk. Co więcej, patrząc na przykłady innych krajów czy nawet rynku energii dla przedsiębiorstw w Polsce, nie było sytuacji gdzie nie wzrosłyby ceny po zniesieniu taryf. Uwolnienie cen ma przynieść korzyści konsumentom, a nie sprzedawcom.
Konkurencja jednak sprawiła, że ceny wracały do poprzednich poziomów...
To prawda. Ja mówię jedynie o tym pierwszym momencie. Na razie jesteśmy jednak na takim etapie rozwoju rynku, na którym musimy się nauczyć, że energia jest towarem takim samym jak każde inne dobro. Musimy też mieć pewność, że nie będzie wzrostu stymulowanego z zewnątrz np. przez gwałtowne zmiany cen uprawnień do emisji CO2. Rynek musi mieć przewidywalny trend. Dziś nie da się przewidzieć, jak będzie wyglądała cena energii za rok. Będziemy w stanie określić trend na rynku CO2 po szczycie w Paryżu. Wtedy też zostanie doprecyzowany rozdział uprawnień przeznaczonych dla Polski po 2020 r., poznamy założenia polityki energetycznej naszego kraju i zasady funkcjonowania rynku mocy. Te rzeczy się przenikają i mają istotny wpływ na możliwość określenia terminu pełnej liberalizacji.
Czy jest na to szansa w perspektywie najbliższych 5 lat?