Choć benzyna jest dziś na polskich stacjach w cenach porównywalnych do lata 2011 r., to pozostaje w zupełnym oderwaniu od sytuacji na światowych rynkach surowcowych. Rosyjska ropa marki Urals, którą głównie przerabiają polskie rafinerie, była w sierpniu 2,2 raza tańsza aniżeli rok temu.
I co z tego wynika dla polskiego konsumenta paliw z rosyjskiej ropy? Ano nic nie wynika. Paliwa zamiast kosztować 3,2-3,4 zł za litr, tanieją kropla po kropli czyli grosz po groszu. Codzienne przejeżdżam obok stacji Orlenu, na której cena 95-tki spadła w ciągu ostatniego miesiąca może o 2-4 grosze. A co się w tym czasie wydarzyło na światowych rynkach? Marka Brent w ciągu kwartału potaniała o ponad 20 proc. Nie wierzę więc w tłumaczenie firm paliwowych, że winien jest silny dolar. Bardziej przemawiają do mnie komunikaty Orlenu o rekordowych marżach.
Pazerność polskich producentów i miałka zachodnia (i też u nas pazerna) konkurencja, to są moim zdaniem główne powody tego, że płacimy za paliwo najwięcej od siedmiu lat (wyliczył to dokładnie w połowie sierpnia w ciekawej analizie Adam Torchała z Bankier.pl).
Nieco taniej jest na stacjach Lotosu i tam ostatnio tankuję, ale też bez zbytniej satysfakcji. Wystarczy wyjechać poza miasto, by stacje Lotosu nagle znikły z krajobrazu. Przy drogach Warmii i Mazur stoją incydentalnie, jakby sąsiadujący z Pomorzem region, to już było dla koncernu prezesa Olechnowicza, zbyt daleko.
Apeluję więc do prezesa Lotosu, by inwestował w nowe stacje więcej i szybciej; by stawiał ich jak najwięcej w Płocku i w rodzinnym Elblągu oraz po drodze między tymi miastami, bo tylko prawdziwa walka o klienta, możne nam obniżyć ceny paliw.