Tymczasem według wstępnego odczytu GUS wyszło raptem 3 proc. To zaś przekłada się na rozczarowujące wpływy podatkowe, zwłaszcza z VAT i CIT, w sytuacji, gdy budżet obciążony wydatkami na program 500+ zaczyna trzeszczeć.
Tego niespodziewanego dla rządzących, jak i licznych analityków spowolnienia mogliśmy jednak łatwo uniknąć. Wystarczyło, by największy w ostatnim ćwierćwieczu program socjalny (do kieszeni Polaków trafi prawie 2 mld zł miesięcznie) ruszył na czas, czyli od początku tego roku. Te pieniądze szybko znalazłyby się w kasach sklepów, nakręcając konsumpcję. Mamy też do czynienia z inną, jeszcze bardziej brzemienną w skutki, zwłoką. Inwestycje publiczne stanęły, bo skończyły się pieniądze unijne ze starej perspektywy. Tymczasem nowa, na lata 2014–2020, ledwie się rozkręca. Na te lata Polska ma do wykorzystania 82,5 mld euro z unijnej polityki spójności. Problem w tym, że do tej pory wydaliśmy z grubsza tylko 3 mld zł, a tyle powinniśmy wydawać w skali miesiąca. Szczególnie opóźnione są inwestycje kolejowe. W tym wypadku to wina zarówno rządu PiS, jak i poprzednika, czyli PO–PSL.