Wypływała ona m.in. z przekonania, że państwo i jego urzędnicy nie są najlepszymi inwestorami, a zwłaszcza że daleko im do mistrzostwa w pomnażaniu pieniędzy. Państwo pozostaje jednak najlepszym możliwym gwarantem bezpieczeństwa kapitału. Mariaż wolnego rynku z ZUS-em wydawał się więc korzystny dla wszystkich.
Reforma żyła krótko. Bo czym jest 15 lat w wielopokoleniowej perspektywie emerytalnej? Pierwszy, niemal nokautujący cios OFE zadał rząd PO–PSL. Drugi, śmiertelny, chce zadać rząd PiS.
Wydawałoby się, że wymienione partie różni tak wiele, że trudno sobie wyobrazić sprawę, w imię której mogłyby one iść ramię w ramię. A jednak pieniądz potrafi zatrzeć wszystkie różnice światopoglądowe. Szkoda, że to zjednoczenie ponad podziałami dotyczy oszczędności obywateli, a tym bardziej że odbiera im możliwość decydowania o losie ich pieniędzy.
Pokazuje jednak jak na dłoni, że polityka to dziedzina całkowicie pragmatyczna. To samo państwo przecież tak chętnie przy wielu prywatyzacjach korzystało z dobrodziejstwa giełdy, na której inwestowane były środki zgromadzone w OFE przez przyszłych emerytów. Zwykle zresztą pozyskując miliardy i nie tracąc kontroli nad spółkami, które na giełdzie debiutowały. Układ niemal idealny.
Bez OFE giełda jest cieniem marzenia o tym, czym polski rynek kapitałowy mógłby być, a nigdy się nie stał. Smutne, że demontaż OFE żadnego długoterminowego problemu nie rozwiązuje. Skok na kasę może udany, ale pieniędzy w kasie zbyt mało, by uzdrowić system emerytalny. Można mu dzięki temu co najwyżej podać trochę morfiny.