Kolokwialnie – jest to coś, na co faktycznie czy pozornie na dłuższą metę nie możemy sobie pozwolić. Wielu osobom – szczególnie w okresie szkolnych wakacji – luksus kojarzy się z odpoczynkiem. Wychowująca samodzielnie chłopca i dziewczynkę w wieku szkolnym pani Małgosia powie, że luksus to wspólny wyjazd na tydzień nad polskie morze. Właściciel osiedlowego sklepu – że to zamknięcie jego drzwi na więcej niż dwa tygodnie. Dla przedsiębiorców luksusem bywa stworzenie etatu. Dla głowy domu zakup mielarki odpadów spożywczych pod kuchenny zlew, a dla państwa – idąc tym tropem – postawienie na pierwszym miejscu ekologii.

Jednak pierwsze skojarzenie z luksusem, jak pokazują badania (i te starsze, z 2006 r. – dawnego Pentoru, czy nowsze CBOS z 2015 r.), to naprawdę duże pieniądze i komfort, który można próbować dzięki nim osiągnąć. Dom, drogi samochód, biżuteria, podróże – to emanacja luksusu według Polaka. Prawda jest jednak taka, że na co dzień w Polsce wydaje się pieniądze na rzeczy pierwszej potrzeby. Według CBOS w minionym roku tylko 2 proc. społeczeństwa uważało, że gospodarując domowymi zasobami, może sobie pozwolić na „pewien luksus". Z kolei według KPMG majątek statystycznego Polaka to 19,5 tys. dol., podczas gdy średnia dla Unii Europejskiej równa jest 133,4 tys. dol., czyli siedmiokrotnie więcej.

Do czego zmierzam? Piszemy dziś o problemach z przekonaniem właścicieli luksusowych marek, aby otworzyli sklepy firmowe w powstającej warszawskiej galerii. Dla części komentatorów to znak, że polski luksus łapie zadyszkę. Może. Ale czy dla właścicieli marek z okładki „Vogue'a" nie będzie lepiej, żeby zostało tak, jak jest? Czy z dobrami luksusowymi nie jest przypadkiem tak jak z wyższym wykształceniem? Im łatwiejszy do nich dostęp, im więcej osób je ma, tym mniej wartościowe się stają.