Rz: Według danych Urzędu Lotnictwa Cywilnego ten rok był nie najlepszy dla rynku przewozów czarterowych. A jaki był dla Enter Air?
Bardzo dobry. Różnica między całym polskim rynkiem a rynkiem Enter Air polega na tym, że operujemy jedynie na jego części, która nie jest uzależniona od wybierających najtańsze oferty. Enter współpracuje z największymi touroperatorami, nasz segment jest stabilny i rośnie w tempie zbliżonym do wzrostu PKB. Czartery najtańsze obsługiwane są w Polsce najczęściej przez tzw. linie destynacyjne, najczęściej przewoźników tureckich bądź egipskich. A w tym roku duża część ich połączeń – do Turcji i Egiptu – odpadła. Stąd w statystykach ULC widać pogorszenie sytuacji. Enter Air dodatkowo jest aktywny również w krajach Europy Zachodniej i ten udział stale rośnie. Tamtejsze rynki mają podstawowe zalety: dłuższy sezon, a klienci są w stanie więcej zapłacić za przelot.
Touroperatorzy w tym roku bardzo narzekali, że najpopularniejsze do niedawna kierunki – właśnie Turcja, Egipt – sprzedawały się fatalnie. Ale Enter przecież latał do Egiptu pełnymi samolotami, wożąc chociażby do samego Marsa Alam po 500 osób tygodniowo. Czyli jest tam nadal biznes?
Nadal latamy do Egiptu, ale nawet w szczycie sezonu były to pojedyncze rejsy.
Czy odbierają wam rynek linie niskokosztowe (low-cost)? Bo przecież Polacy coraz częściej korzystają z opcji wykupienia oddzielnie przelotu tanią linią, oddzielnie hotelu, bo tak jest taniej i nie są wtedy ograniczeni typową wycieczką – mogą jechać np. na 10 dni, a nie na 7 czy 14.