Ale też kwestie podatkowe nie powinny być wodą na młyn populizmu i oskarżania zagranicznych firm o wszystko, co najgorsze.
Jakby nie patrzeć, w niektórych obszarach są one lepsze od polskich. Wystarczy przypomnieć, że są chociażby hojniejszym pracodawcą, bo płacą wyższe wynagrodzenia. W 2016 r. okazały się też jedyną grupą podmiotów, która wydała więcej na inwestycje niż rok wcześniej. W tym czasie inwestycje przedsiębiorstw polskich – czy to publicznych czy prywatnych – dosyć mocno zanurkowały. Zresztą wicepremier Mateusz Morawiecki, choć często wytykał międzynarodowym koncernom, że zdominowały naszą gospodarkę (zwłaszcza pod względem usług finansowych, eksportu czy w przemyśle motoryzacyjnym), sam teraz zabiega, by jak najwięcej inwestorów np. z londyńskiego City zechciało się w Polsce pojawić.
Inna sprawa, że polskie firmy naprawdę potrzebują i oczekują wsparcia od państwa w starciu z międzynarodową konkurencją, które niestety często przegrywają. W planach rządu takie wsparcie jest zapowiadane bardzo szeroko. Bardzo dużo wicepremier Morawiecki mówi o budowaniu polskiej marki, narodowych czempionów, o wsparciu konkretnych branż, w których liderami – także na skalę międzynarodową – mogą stać się polscy przedsiębiorcy. Na razie efekty nie są oszałamiające, a jeśli już, to widoki na realne przyspieszenie rozwoju mają raczej duże przedsiębiorstwa czy też spółki Skarbu Państwa.
Z drugiej strony, nie minęło też niezbyt wiele czasu, więc trudno o jednoznaczną negatywną ocenę planów Morawieckiego. Warto jednak zacząć mówić otwarcie, że wsparcie polskiego biznesu wcale nie jest takie proste. I przede wszystkim, że nie wystarczy do tego napiętnowanie biznesu zagranicznego.