Co kilkanaście dni w szpitalach ogłaszane są alarmy z powodu braku coraz to innych leków. W tej chwili najpoważniejszy problem jest z polstigminą, którą podaje się po operacji, by wybudzić pacjenta z narkozy.
- W styczniu informowaliśmy resort zdrowia, że przenosimy produkcję na Węgry. Na rynek polski będziemy ją znowu dostarczać w przyszłym roku – mówi Małgorzata Skoczylas, rzeczniczka firmy Pliva. W efekcie lek zniknął z hurtowni. Ci, którzy nie zrobili zapasów, jak szpital w Krośnie, przekładają planowe zabiegi. – Bez zakłóceń robimy operacje ratujące życie – zastrzega wicedyrektor szpitala Małgorzata Jerzak. W Krośnie czekają na sprowadzenie odpowiednika leku z zagranicy. – Ale on jest pięć razy droższy – mówi Marek Nowak, dyrektor szpitala w Grudziądzu.
Brakuje też ratującego życie corhydronu podawanego np. przy ostrym ataku alergii. Sprowadzany z zagranicy w trybie pilnym jest o jedną piątą droższy. – Brakowało go od grudnia. W zeszłym tygodniu dostałem 100 opakowań, a na tydzień potrzebuję 200 – mówi Nowak.
Problemy z corhydronem są efektem tzw. harmonizacji. Firmy miały czas do końca grudnia, by zarejestrować lek w Polsce zgodnie z unijnymi wymogami. Producent – Jelfa – zrobił to dopiero kilka dni przed końcem roku. – Czekamy na materiały informacyjne. Bez nich nie możemy sprzedawać leku – mówi prezes Jelfy Marek Wójcikowski.
A problemy będą się powtarzać. Za mniej więcej pół roku, po wyczerpaniu zapasów, z rynku zniknie izoniazyd – lek na gruźlicę. – To tani preparat i producent uznał, że wytwarzanie go się nie opłaca – wyjaśnia prof. Kazimierz Roszkowski-Śliż, konsultant krajowy ds. pulmonologii. – W Polsce nie istnieje coś takiego jak produkcja etyczna, gdy firmy prowadzą produkcję nieopłacalną, ale ważną dla zdrowia pacjentów.