Chory na raka umiera po cichu

Na wstępną diagnozę chorzy na raka czekają przeciętnie 45 dni. Potem mogą usłyszeć, że zabrakło pieniędzy na ich leczenie. Lekarze apelują do rządu o zaniechanie barbarzyństwa.

Publikacja: 26.11.2013 00:55

– To niedopuszczalne, żeby lekarz mówił pacjentowi: „Limit świadczeń z Narodowego Funduszu Zdrowia się wyczerpał, nie ma pieniędzy, więc pan umrze". Niestety, zdarza się to codziennie, choć może nie w tak ostrych słowach – mówi „Rz" Jacek Gugulski, wiceprezes Polskiej Koalicji Pacjentów Onkologicznych. I przytacza historię podopiecznej koalicji, 50-latki z Gdańska, która na leczenie szpiczaka – nowotworu krwi – czekała trzy i pół miesiąca, bo ciągle brakowało na nie pieniędzy. Lek podano jej dopiero po interwencji PKPO. – Była już w takim stanie, że bez niego wkrótce by umarła. Takich historii są tysiące, ale o nich nie wiemy, bo chory na raka umiera po cichu – opowiada Gugulski.

Z apelem o „natychmiastowe zaprzestanie administracyjnego limitowania świadczeń zdrowotnych z zakresu diagnostyki i leczenia chorób nowotworowych" wystąpili do premiera, ministra zdrowia i szefowej NFZ lekarze z Okręgowego Związku Zawodowego Lekarzy (OZZL). „Limitowanie leczenia przednowotworowego jest barbarzyństwem" – piszą. Reglamentowanie świadczeń dla pacjentów z rakiem porównują do nieudzielenia pomocy w stanie bezpośredniego zagrożenia życia, za co grozi do trzech lat więzienia. „Podejrzenie choroby nowotworowej musi natychmiast otwierać wszystkie drzwi do diagnostyki i leczenia, bez kolejek i limitów" – dodają w liście lekarze.

– Jeśli „barbarzyństwo" to mocne stwierdzenie, to nie z naszego powodu. Nie staraliśmy się nadawać mu sztucznego dramatyzmu – tłumaczy „Rz" Krzysztof Bukiel, prezes OZZL. I zauważa, że NFZ nie limituje porodów czy zawałów, które wiążą się z bezpośrednim zagrożeniem życia, a ogranicza świadczenia nowotworowe, gdzie od szybkości diagnozy lub zastosowania terapii zależy przeżycie lub jego długość.

Według danych fundacji Watch Health Care w Polsce na wizytę u onkologa czeka się przeciętnie 45 dni. Dla nowotworu, który jest już tak zaawansowany, że zaczął boleć lub utrudniać funkcjonowanie, to całkiem sporo. Między innymi dlatego na 160 tys. nowych zachorowań na raka rocznie umiera w Polsce 90 tys. osób. W Europie Zachodniej przy takiej samej liczbie zachorowań jedna trzecia chorych ma szansę na przeżycie.

NFZ twierdzi jednak, że zniesienie limitów świadczeń przednowotworowych nie ma sensu: – Tylko pozornie rozwiązałoby problemy organizacyjne związane z leczeniem w placówkach onkologicznych, bo choćby w ubiegłym roku placówki onkologiczne nie wydały wszystkich zakontraktowanych pieniędzy na tak istotne obszary leczenia onkologicznego, jakimi są chemioterapia i programy lekowe – zauważa rzecznik funduszu Andrzej Troszyński i przekonuje, że należy postawić na profilaktykę.

Zniesienie limitów nie jest rozwiązaniem także dla dr. Jerzego Gryglewicza, eksperta ds. finansów w ochronie zdrowia z Uczelni Łazarskiego.

– Musimy się zastanowić, gdzie w opiece onkologicznej istnieją wąskie gardła. W szybkiej diagnostyce problemem jest brak poradni ambulatoryjnych w każdym powiecie, gdzie można by rozpoczynać odpowiednie leczenie – wyjaśnia. – Jeśli w sytuacji zagrożenia większość pacjentów stara się uzyskać pomoc w klinikach wysokospecjalistycznych, to trudno się dziwić kolejkom.

Krzysztof Bukiel uważa jednak, że reorganizacja systemu powinna być wtórna wobec natychmiastowej pomocy dla pacjenta. – Zamiast zastanawiać się nad sensem istnienia centrów onkologii i ustalania, który ośrodek powinien być referencyjny dla pozostałych, należy wprowadzić rozwiązania, dzięki którym chorzy byliby szybciej diagnozowani i mieli dostęp do leczenia – zauważa Bukiel.

– To niedopuszczalne, żeby lekarz mówił pacjentowi: „Limit świadczeń z Narodowego Funduszu Zdrowia się wyczerpał, nie ma pieniędzy, więc pan umrze". Niestety, zdarza się to codziennie, choć może nie w tak ostrych słowach – mówi „Rz" Jacek Gugulski, wiceprezes Polskiej Koalicji Pacjentów Onkologicznych. I przytacza historię podopiecznej koalicji, 50-latki z Gdańska, która na leczenie szpiczaka – nowotworu krwi – czekała trzy i pół miesiąca, bo ciągle brakowało na nie pieniędzy. Lek podano jej dopiero po interwencji PKPO. – Była już w takim stanie, że bez niego wkrótce by umarła. Takich historii są tysiące, ale o nich nie wiemy, bo chory na raka umiera po cichu – opowiada Gugulski.

Ochrona zdrowia
Szpitale toną w długach. Czy będą ograniczać liczbę pacjentów?
Ochrona zdrowia
Podkomisja Kongresu USA orzekła, co było źródłem pandemii COVID-19 na świecie
Ochrona zdrowia
Rząd ma pomysł na rozładowanie kolejek do lekarzy
Ochrona zdrowia
Alert na porodówkach. „To nie spina się w budżecie praktycznie żadnego ze szpitali”
Materiał Promocyjny
Jak budować współpracę między samorządem, biznesem i nauką?
Ochrona zdrowia
Pierwsze rodzime zakażenie gorączką zachodniego Nilu? "Wysoce prawdopodobne"