- Postanowiliśmy obniżyć szpitalowi we Włocławku stopień referencyjności o jeden stopień, do jedynki. Nie będzie mógł wykonywać zabiegów z ciężkiej patologii ciąży oraz przyjmować wczesnych porodów. Również pacjentki w ciąży bliźniaczej, która zawsze uznawana jest za zagrożoną, będą odsyłane do szpitali o wyższym poziomie referencyjności – z dwójką lub trójką, a takich w okolicy jest aż pięć – powiedział „Rz" Jan Raszeja, rzecznik bydgoskiego oddziału Narodowego Funduszu Zdrowia.
Szpital straci na tym finansowo, bo procedury dotyczące patologii ciąży wyceniane są o wiele wyżej niż w przypadku ciąży standardowej. Ale to nie największe zmartwienie dyrekcji, bo szpitalowi grozi utrata kontraktu z NFZ. – O sankcjach wobec szpitala lub samego oddziału późnej patologii i położnictwa septycznego, zdecydujemy za kilka dni i wskażemy je w raporcie pokontrolnym. Możemy ukarać oddział lub cały szpital karą finansową w wysokości 1-2 proc. wartości kontraktu lub w ogóle ten kontrakt zabrać. Ale już kara finansowa dla samego oddziału jest dotkliwa – wynosi nawet kilkaset tysięcy złotych – tłumaczy rzecznik.
Jedna położna i brak wyników USG
Kontrola funduszu na oddziale, na którym w nocy z 16 na 17 stycznia doszło do śmierci nienarodzonych bliźniaków, wykazała szereg uchybień. Choć oddział był w pełni zapełniony, a dwie z 15 pacjentek były w ciąży bliźniaczej, pracowała na nim tylko jedna położna. – Zgodnie z grafikiem powinny być dwie, ale jedną odesłano na położniczą izbę przyjęć. Próbowaliśmy też wyjaśnić, czy na oddziale obecny był ordynator. Choć doniesienia prasowe wskazują, że przebywał tej nocy poza oddziałem, z dokumentów wynika, że była na nim cały czas. Jako NFZ nie mamy możliwości prokuratury, a więc przesłuchiwania pod groźbą odpowiedzialności karnej, i nie jesteśmy w stanie stwierdzić, jak było naprawdę. Zgłaszając sprawę do prokuratury już na początku kontroli, a więc dwa – trzy dni od tragedii, zawnioskowaliśmy o przejrzenie zapisu z kamer monitoringu szpitala – mówi Jan Raszeja.
Nieprawidłowości stwierdzono też w badaniach pacjentki, która straciła dzieci. Choć, zgodnie z opinią konsultantów krajowego i wojewódzkiego w zakresie ginekologii, tętno płodów mierzone powinno być stale, obydwie pacjentki miały robione pomiary co dwie – trzy godziny. – Brak też wyników badań na aparatach USG. Choć pani S., mama nienarodzonych bliźniaczek, tej nocy miała USG dwa razy, okazało się, że w zapisie z maszyn jest czarna dziura. W jednym aparacie dziura obejmowała ona trzy dni, w drugim 20 godzin. Również to zgłosiliśmy do prokuratury, bo nie mamy możliwości technicznych dociekania jak to się stało – tłumaczy rzecznik.