Według Elona Muska firma Tesla znalazła już ponad 320 tys. chętnych na nowy elektryczny pojazd o nazwie Model 3. Szef Tesli uznał to za „największą premierę jakiegokolwiek produktu w historii", przyznając, że otrzymał dwa razy więcej zamówień, niż spodziewali się w najśmielszych snach. Niektórzy zamawiający rezerwowali po dwa elektryczne samochody naraz. A mówimy o samochodzie, którym nikt nie miał okazji jeszcze jeździć.
Gdyby wszyscy zamawiający i wpłacający depozyt (1000 dol.) zdecydowali się na zakup Modelu 3, Tesla zarobiłaby na tym 14 mld dol. Oczywiście gdyby była w stanie tyle wyprodukować, a co do tego są pewne wątpliwości – najnowszego dostępnego w sprzedaży Modelu X udało się wyprodukować 2400 sztuk przez kwartał.
No, ale Model 3 uznawany jest za pierwsze przystępne cenowo elektryczne auto na świecie. Przystępność cenowa oznacza 35–40 tys. dol.
Wszystko wskazuje jednak na to, że mimo abstrakcyjnych cen popyt na elektryczne auta będzie gwałtownie rósł. Nawet jeżeli nie zdecydują się na nie sami kierowcy – wysoki koszt zakupu, kiepski zasięg i ograniczona liczba miejsc z ładowarkami może zniechęcać – zrobią to za nich politycy. Już teraz nabywcy takich aut mogą liczyć na dofinansowanie ze strony państwa i samorządów, ulgi podatkowe, darmowe ładowanie akumulatorów czy miejsce postojowe w miastach.
Za mało? Oto holenderska Partia Pracy (PvdA) idzie jeszcze dalej. Chciałaby, aby w tym kraju od 2025 roku można było rejestrować wyłącznie nowe auta zeroemisyjne. Pomijając fakt, że nawet elektryczne samochody na ogół nie są całkiem zeroemisyjne (gdzieś na końcu kabla elektrycznego jest komin elektrowni wypluwający z siebie tony dwutlenku węgla), to dziwi fakt, że holenderska lewica zapomniała o autach hybrydowych. Chodzi wyłącznie o samochody na baterie, ewentualnie zasilane ogniwami paliwowymi na wodór.