Dość wspomnieć znojne działania choćby wokół planu zabudowy otoczenia Pałacu Kultury i Nauki.?Ogółem pod rządami ustaw o planowaniu przestrzennym udało się w Warszawie uchwalić plany dla ok. 28 proc. obszaru miasta.
Przy takiej skuteczności procesu planistycznego zazdrość mogą budzić nawet osiągnięcia planistów w PRL, którzy planowali nieroztropnie, ale stawiali przynajmniej jakiś horyzont czasowy swoim przedsięwzięciom – były „trzylatki", potem „pięcio-" i "sześciolatki".
Przyczyny dzisiejszego stanu rzeczy są pewnie złożone i wielorakie. Jednakże nie można oprzeć się wrażeniu, że dwaj główni uczestnicy tego procesu planistycznego, czyli rady miast i pracownie urbanistyczne, nie są zainteresowani uchwaleniem planów. Są zainteresowani samym toczeniem procedury, a więc uchwalaniem, nie uchwaleniem.
Póki planu nie ma, miasto ma bowiem większą swobodę w określeniu, co na danym terenie może powstać. Stwarza to większe możliwości wyboru inwestorów i inwestycji.?Z drugiej strony są urbaniści, którzy na planach zarabiają. Pieniądze są im płacone za projekty planów, a nie za plany uchwalone.
Z punktu widzenia projektantów uchwalenie jakiegoś planu zamyka czy też ogranicza rynek ich usług.?Nic dziwnego, że wśród rzetelnych, świetnie opracowanych planów, trafiają się i takie, które budzą zdumienie swoim brakiem związku z rzeczywistością.