Jedni analitycy twierdzą, że będzie nas stać na kredyt mniejszy o kilka procent, inni – że o 10 procent, a niektórzy – że nawet o 20 procent mniejszy niż dotąd. To jednak, przynajmniej częściowo, są w stanie zrekompensować spadki cen mieszkań. Pośrednicy uważają, że jest jeszcze miejsce na obniżki stawek – nawet kilkunastoprocentowe, choć nie w każdym przypadku.

Na rynku wtórnym w Warszawie wiele mieszkań ma bowiem ceny 9 – 10 tys. zł za mkw., a sprzedający są nieugięci przy negocjacjach. Nierzadko się zdarza, że za małą kawalerkę w centrum Warszawy, w budownictwie z lat 50. – 60., właściciel żąda 10 tys. za mkw. lub więcej. Nawet gdy nie ma w lokalu widnej kuchni, budynek wymaga solidnego remontu, a sam zapach klatki schodowej każe uciekać. Ile osób jednak wyda ponad 300 tys. zł na klitkę w starym bloku, szczególnie gdy ma rodzinę? Taki klient pójdzie do innej dzielnicy, w której deweloper sprzeda mu za podobną kwotę dwa pokoje.

Pośrednicy oceniają, że najtrudniej będzie w tym roku pozbyć się drogich, ciemnych kawalerek oraz wielkich mieszkań, takich ok. 100 mkw. Ich zdaniem część klientów, gdy nie uzyska rabatu na rynku wtórnym, pójdzie do deweloperów. Ci mają w Warszawie prawie 20 tysięcy lokali na sprzedaż i ostatnio dużo większą skłonność do udzielania rabatów niż prywatne osoby.

Zdaniem deweloperów nie ma się jednak co licytować o wysokość obniżek, bo jeśli nie będzie dostępnych kredytów hipotecznych, nie będzie sprzedaży – ani z rabatami, ani bez.